piątek, 18 października 2013

rozdział 5

                                                                       *** z pkt widz KLARY ***

- Laura! Ty sobie ze mnie żarty robisz? - Wkurzyłam sie jak usłyszałam o tym wypadku. Na pewno chce mnie tylko wystraszyć. Ja w to nie wieże. Nikt mnie nie przekona aż nie zobaczę czegoś z nim zwiazanego. Za dobrze go znam, znaczy... tak sądze.
- Nie zartuje, mówię poważnie. Carlos jest w szpitalu w bardzo ciezkim stanie! - Pierwszy raz od 4 lat zobaczyłam, jak Laura tak bardzo sie kimś przejeła, ze az zaczęła płakać. ONA! Osoba która po prostu nie lubi hollywoodzkich gwizdeczek. Dziewczyna która ciągle .je poniża w swój sposób. To jest dla mnie szok! Jeden Carlos i już taka zmiana.  Ale no, nie zmienia faktu ze ja nadal w to nie wierzę.
-  A czemu ty sie nie przejmujesz?
- Louis, posłuchaj jestem Rusherką juz 3 lata i zdążyłam się przyzwyczaić do fałszywych informacji. Wolę poczekać az udowodnia mi to jakos, pokazujac na przykłąd jego samochód czy coś co pomoze mi dojść do wniosku ze to na pewno jest on. - Zaczęły mi lecieć łzy.. za bardzo go kocham. Nie potrafię doprowadzic  do siebie informacji, ze Los ma wypadek. Ale mimo tego ciagle patrzę na te wiadomości i czekam na nowe informację w nadziei, ze ja miałam rację.



---- 2 dni później---

   Carlos już powinien byc w domu. Właśnie mija tydzień odkąd wyjechał do Paryża. Sydney i Kiki ciagle krążą smutne po domu co mi też się udziela. Biedactwa. Siedząc przed telewizorem te dwa dni ciagle patrząć na nowe informacje dotyczące wypadu uwierzyłam, ze to Carlos uległ wypadkowi. Pokazali samochód. Tak to był samochód Carlosa. Jestem tego pewna. Z informacji wynika, ze Carlos jest obecnie w bardzo ciężkim stanie już drugi dzień od operacji. A lekarze mówią ze  to będzie cud jak wyjdzie z tego cało. jednak, coś nadal mi nie pasuje. gdy były rozmowy z Jego rodziną zaskoczyło mnie. Bo to nie był tat Carlosa ani jego bracia.. Albo miałm zwidy albo po prostu mam racje ze coś tu jest nie tak. Przerażona informacjami poszłam na górę się przebrać bo miałam całą koszulkę mokrą przez łzy Sydney i moje ( tak tak, psy płaczą )  Zeszłam na dół trzymając w dłoni pełno chusteczek. Poszłam do kuchni i zrbiłam sobie gorace kakao bo zrobiło mi się zimno. Chwyciłam kubek i znów poszłam smutnym krokiem do Laury i Lou. Siedzieli wtuleni siebię, przygnębieni wiadomosciami które leca na okrągło od 2 dni. Żadnej nowej informacji. Usiadłam obok nich i znów zaczęliśmy patrzeć całe godziny w telewizor czekając na nowe informacje. Byłam pewna ze ktoś do nas zadzwoni, ale nic. Telefon umilkł. W całym domu cisza.. tylko nasz łacz i informacje w telewizorze.
- Ej myślicie ze Los przeżyje? - zapytałam się z zawachanym głosem.
- Nie mam pewnosci ale mam nadzieję ze wróci do zdrowia - Lou podniósł sie i uściskał mocno na pocieszenie. I tak już przy mnie pozostał. Siedzieliśmy cała trójką przy sobie ze zwierzakami które usneły przy nas. Słodziaki, przynajmniej niech one troszke odpoczną. Znudzeni i zmeczeni już nie mieliśmy co robić i nagle zadzwonił mój telefon. Szybko podniosłam się potykajac sie o nogi Lou. Jak najszybciej pobiegłam do kuchni wszystko rozwalając aby tylko zdążyć debrać telefon.
- Słucham? - Zadyszana i pełna niepokoju odebrałam telefon.
- Dzień dobry dzwonimy z oferty darmowy rower dla lu... - rozłaczyłam sie.. na serio? w takim momencie mi z jakąś reklamą roweru wyjeżdżają? A juz myślałam ze to Carlos. Że zadzwonił ze to nie był on, to ktoś inny. Westchnęłam i znów poszłam do salonu wtulając sie w Sydney.  Zaczęły mi sie zamykać oczy gdy Laura zaczęła mnie szurchać. otworzyłam szeroko oczy i słuchałam dziennikarki
* Dzien dobry, przed państwem Christina Fleur. nadaje dla państwa spod szpitala ksiecia Ludwika VIII dzie obecnie przebywa cieżko ranny potrącony kierowca w czwartkowym wypadku. Przed minuta dowiedzieliśmy się ze stan Peny pogorszył sie i z każdą chwilą jest coraz gorzej. Miejmy nadzieje ze przezyje. Wiecej informacji za 5 minut"
- COOO?! Pogorszył sie? Serio? Wy sobie jaja robicie?! Carlos durniu wstaawaaj!
- Laura! Laura spokojnie, nic krzykiem nie zdziałasz, on jest w Paryżu a ty w Los Angeles. On cie nie usłyszy. Usiądź i czekaj na kolejne wiadomości ja ci mówię będzie wszystko dobrze. - uspokoiłam Laure, sama byłam w szoku ale co ja mogę poradzic no... nic tylko modlic sie i czekać.
* Witam państwa, podcza sprzerwy dowiedzieliśmy sie przykrych wiadomości. Otóz 3 minuty temu zmaarł Carlos Pena cieżko potracony keirowca oraz wokalista słynnego boysbandu Big Time Rush. Fani w żałobie, ich idol nie żyje. Co dalej z zespołem. Czy reszta będzie dalej grała koncerty? Co zrobią lekarze? Jest teraz dużo pytań, ale wiemy ze ciało Peny zostanie jutro odeskortowane do Columbii jego rodzinnego miasta, z Paryża Christina Fleur*


GDY to usłyszelismy.. zamarliśmy w bezruchu, patrzyliśmy w telewizor z nie dowierzaniem. Ta informacja nie mogła do nas a szczególnie do mnie dotrzeć. To był przecież mój idol. Mój Carlosik który robił waaazaaa... jak to możliwe.. ze już go nie ma... Przejeci ta informacją przytulaliśmy sie mocno w ciszy  i z płaczem około godzinę. Nie wyobrażam sobie co teraz czuja rodzice Losa a co gorsza jego przyszywani bracia Logan, Kendall i James. gdy już trochę ochłonęliśmy poszłam do kwiaciarni. Poprosiłam o czerwoną róże bo to jego ulubione kwiaty. Przystroiłam w piękną niebiesko - fioletową wstążkę i wróciłam do domu. Ubraliśmy się na czarno i podeszliśmy pod jego dom. Stanęliśmy i przez pare minut modliliśmy sie przed wejsciem. Podeszłam na ganek i położyłam różę na schodach. Spojrzałam sie na dom upuściłam kilka lez na ganek i odeszłam z dźwiękami wiatru.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Sorki, ale mam strasznego doła.. musiałam sie wyżyć.

Ale Losem nie przejmujcie sie jest w moim opowiadaniu bliżej niż sądzicie ;D

Pozdroski ;D Do piątku :*

piątek, 11 października 2013

Rozdział 4

PREVIEW


                                                                *** z pkt.widz Laury***

- No i co ja zrobię z Nimi no? No słodkie jesteście ale nie wiem czy dam radę się Wami zaopiekować
- Oj laura przestań, wiem że one są spokojne i prędzej, one pomogą Tobie niz ty im. Spokojnie ja ci pomogę, uwielbiam zwierzaki - Przynajmniej mam ją. Podeszłam do Sydney a ona zaczęła mnie lizać po twarzy
- Wiesz Klara chyba polubię tą Sydney. - reszte dnia spędziliśmy na zabawie ze zwierzakami oraz na rozmowie czemu Louis przefarbował sie na blond. To mnie szczerze zszokowało. Okazało sie, ze założył się z kolega o to kto dłużej wytrzyma pod wodą. No i efekt mamy. Genialnie wygląda w blondzie.


                                                  ----------------- rozdział 4 ---------------

- SYDNEY! Nie ganiaj Kiki! - I po co ja sie wydzieram, przecież ona tego nie rozumie, pięknie.. 3 dni są u mnie a już rozbiły mi 3 wazony, 10 szklanek i o mało nie zwaliły telewizora. Jak Carlos z nimi wytrzymuje w domu? " Są bardzo grzeczne" no gdzie on to widzi? To sa jakies zwierzęce  małe demony  z piekła rodem. Jeden za drugim gania, brakuje tu tylko rybek zeby kiki je wyłowiła...
- Laura!!! Weź coś z z nimi zrób! Próbuje napisac rozdział na mojego bloga ale nie mogę bo sydney ciągle lata przy moim nogach!
- A co ja ci poradzę! Sama chciałas aby u nas zostały! W dodatku jak masz do mnie sprawę do miałaś   zejsć z góry i do mnie przyjsć a nie się wydzierasz na cąły dom!
- Oj sory! Nie chce mi sie zchodzic to strasznie daleko!
- To rusz następnym razem ten swój zad i tyle! - Jak ja jej nie cierpię... Cały rok spokoju, aż przysżły wakacje .. całe 2 miesiace musze sie nią opiekować. Czemu pozwoliła Carlosowi zostawić u nas jego zwierzaki.. a chwila tak.. wybłagała mnie. Czemu sie zgodziłam? Same problemy z nimi -,-
- Kiki nie łaź bo blacie stołu, NIEE nie tylko nie idź tam! - Szybko pobiegłam do kuchni i zanim zdążyłam dobiec.. moja najcenniejsza  szklana miska na owoce była już w proszku..... - KIKI marsz do kata! - Tak.. mów do ściany.. trudno Los bd liczył sie z kosztami bo to mu na sucho nie ujdzie. Ehh trzeba zebrac te szkło z podłogi.. jak ja nie lubię kotów..Jak posprzątałam kuchnię to wzięłam sie za cały dom.. strasznie mi sie nudziło. Gdy skończyłam połozyłam się na kanapie i włączyłam telewizor, zaczął lecieć jakiś film o psie i kocie.. ahh wszedzie te zwierzaki....


                                     ---- z pkt. widz Louisa----

Kurde ale ja brzydko wyglądam w tych blond włosach...  Czemu ja się w ogóle zgodziłem na ten zakład? Wiedziałem ze przegram. Skubany Josh. Na moje szczęście jeszcze tylko 4 mycia głowy i farba mi zejdzie. Przynajmniej fart, ze Josh nie wybrał rudego koloru. Wtedy to byłaby masakra. No dobra.. trzeba sie ogolić i pójsć do Laury i pomóc jej z tymi zwierzakami. Jakie szczęście, ze nie kupiłem jej na urodziny psa, dobrze ze w ostatniej chwili postawiłem na banslotetkę uff. Właczyłem sobie telewizor w łazince i zacząłem sie golić. Ale fascynujące informację, o kurze tak terroryzm w Iraku, tam ciągle jest terooryzm nic nowego!  Oz kurde.. musiałem sie zaciać -,-. Jak zwykle gdy coś potrzebne np chwilowy plaster to go nigdzie nie ma! Trudno bd krwawił. Jak już skończylem sie ubierać jeszcze raz spojrzałem na moje okropne blond włosy i wyszedłem do Lury. Dobrze ze mieszkamy obok siebie, nie musimy jeździć przez połowe masta aby sie spotkać wystarczą 2 minuty.  Dzień miły, spokojny słońce prazyło, a nasza okolica jakaś cicha... dziwne być może za gorąco. Wszedłem do jej domu. Nawet już nie pukam po prostu wchodzę.
- HEYY wszytskim! - nikt nie odpowiedział, dziwne. Weszedłem do salonu i zobaczyłem, ze Laura śpi sobie w  najlepsze. Nie chiałem jej budzic wiec wyłaczyłem telewizor, ale zamiast tego właczyłem znów kanał informacyjny " A teraz nowa wiadomosć z Paryża otóż pewien zespół z Ameryki został przewiexiony do szpitala z powodu błędu kierowcy ich busa. Cała czwórka wyladowała na obserwacji, lecz lekarze mówią ze ich stan jest stabilny, wiecej informacji za 5 minut:"  Chwila... czyżby nie chodziło im o BTR? O rany Carlos... trzeba obudzić Laruę.

- LAURA! Ej wstawaj! - nic spała na amen... Poszedłem do kuchni i wlałem wody w miskę. Położyłem ją na podłodzze obok wersalki. Podszedłem ją od tyłu i podniosłem do góry tak, ze Lori spadła prosto głową w wodę.
- IDIOTO! Cos ty zrobił! Nie mogłeś mnie nomalnie obudzic?
- NIe, tak było zabawniej. - Laura zaczeła mnie gonić ale nie dała rady, w końcu ustąpiłem a ona zaczeła mnie bić, co mnie tak na prawde łaskotało.
- Dobra uspokuj sie słuchaj, w wiadomosciach było o jakimś zespole z USA który trafił do szpitala.
- No i co?
- No i to ze jest to w Paryżu! A kto jest w paryżu?
- Em.. no nie wiem.. nie interesuje  sie tym, wiesz jakie ja mam do tego podejscie.
- Oj ciemnoto BIG TIME RUSH tam jest! Weź połacz fakty! Paryz + zespół+ Usa = BTR!
- weź nie swiruj, na pewno to nie oni.
- Jeśli jesteś taka pewna to chodź zobaczmy wiadomosci. - Jak zwykle mi nie wierzy. Moze czasem mnie za bardzo ponosi ale tu na pewno o nich chodzi! 
- Zaczyna się.. mówie ci ze to nie oni.
   * Wrcamy do tematu sprzed przerwy. Odsyłamy państwa do naszej reporterki która jest obecnie na miejscu wypadku, Erin proszę podaj nam szczegóły.  Witajcie, otóż dowiedziałam sie ze ta grupą jest nowy zepsół z USA pod nazwą Unarmed, grupa liczy 3 wokalistów.*
- Ha!!! Mówiłam ze to nie BTR!
- Słuchaj dalej! Cos mi nie pasuje! Wcześniej mówili zę była ich czwórka! To co z tą czwartą osobą?
    * Ale to nie wszystko, z  oględzin wynika, ze bus wjechał w samochód osobowy. Na nieszczeście, w tym samochodzie siedział gwiazdor tez Amerykańskiego Boys bandu Big Time Rush - Carlos Pena. Obecnie on jest w najpowazniejszym stanie i zaraz ma być przewiexiony na blok operacyjny. Dziekujemy za informacje*
- Mówiłem! mówiłem..a ty mi nie wierzyłaś! I co teraz?
- DAJ MI SIE ZASTANOWIĆ! Jestem w szoku.. przecież nawet do niego nie zadzwonie bo idioto on nie odbierze! Na ewno juz po jego telefonie! teraz to tylko czekac na dalsze informacje!
- No tak masz rację.. nic nie zrobimy - Prz~ytuliłem Laure do siebie. W tym czasie nawet Sydney i Kiki do nas podeszły i też zrobiły sie smutne. Chyba przeczuwaja ze coś złego stało sie właścicielowi. Biedactwa.


                                                           --------- z pkt widz Klary -----------

- Ej co sie tu u was dzieje? Czemu tak zaczęliście sie wydzierać co? Ludzie przecież nic sie nie pali!
- Em.... wiesz co.. moz usiadź bo b to chyba najbardziej zaboli.
- Zaboli? Ej no weźcie mówicie. Louis no mów!
- No.. ten tego...
- Tak ty umiesz tłumaczyć... Klara słuchaj Carlos jest w szpitalu na operacji, walczy o życie. - Przykuło to mnie do sciany. Moje serce zaczeło walić jak nigdy. Jak to? Mój idol moze.. umrzeć? Nie nie to nie moze być prawda!
- Nie on nie moze umrzeć! Nie nie nie! - Wydarłam sie i uciekłam na górę płakać. Najchętniej bym spakowała sie i wyjechała do Paryza by wesprzeć go.  Ale jedyne co moge teraz zrobić.. to czekać na kolejne informacje.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


I'm BACK!!!!!

No to mcie 4 wypragniony od 2 miesiecy rozdział ;D 

Teraz co piątek bd pojawiać sie nowe rozdziały, w piątek, niestety tylko, ponieważ mam dużo nauki.. ;(

Więc no co? Znów groza znów makabryczne przezycia TAK! takie cos tylko u mnie hehhe.

Mam nadzieje, ze o mnnie nie zapomnieliscie, i z checią bd czytać dalej te opowiadania ;D

I teraz robię mała zasadę, jak nie będzie 7 komentarzy, to nie bd dodawała rozdziału. Bo wiem jak to sie później kończy i musze postawić na tym blogu ultimatum  ^^

DO zobaczenia za tydzień, ;D

wtorek, 8 października 2013

----------------------------------- WAŻNE ----------------------------------------

Postanowiłam , ze w każdy piątek co tydzień będę dodawała nowy rozdział ;D

Tak wiem, ze zaniedbałam blog, kończąc na 3 rozdziale w lipcu... i dalej go nie pociągnęłam, ale dzis zdecydowałam, ze od tego piątku (11.10.13) co tydzień będzie pojawiała sie nowa notka ;D

Przeparaszam za ten długi okres wyczekiwania, ale mam nadzieje, ze z nową energia ipodejściem znów wgłębicie sie w losy moich bohaterów ^^



http://btrkapoland.blogspot.com/   





niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział 3

- Gdzie ja jestem? - Zapytałam sie zdumiona. Znalazłam sie w dziwnym, mrocznym miejscu, gdzie nie ma nikogo prócz czarny, starych ogromnych drzew bez liści. Miałam wrażenie, ze śledzą one mój każdy ruch. Byłam na jakiejś łące, która była podpalona i nic nie zostało z niej. W powietrzu unosił sie zapach spalenizny i strachu. Biedne zwierzęta uciekały w stronę mrocznego lasu, aby być jak najdalej od tego zniszczonego miejsca gdzie do niedawna był ich dom. Z żalem szłam dalej patrząc na te niewinne stworzenia. Brnęłam w głąb. Cała byłam oblana strachem, ale szłam prężnie dalej. Z każdym krokiem, zbliżałam się do pewnej chaty. Nie była ona mroczna jak wszystko inne, wydawała sie przyjazna. Aby sie upewnić, podeszłam do niej i zaczęłam przyglądać sie co jest za oknem. Ujrzałam tam tylko małą świecę która płonęła i rozświetlała pomieszczenie. Powoli od sunęłam się od okna i coś, a moze ktoś za mną stał. Nie mogłam sie ruszyć, cała byłam w strachu.Wzięłam głęboki oddech ode pchnęłam się od kogoś.  Niestety potknęłam sie o gałąź i upadłam na twarz. Odwróciłam się. Nade mną stała jakaś osoba ubrana w czarny strój z nozem w ręku.
- Co ty chcesz ze mną zrobić? - zapytałam sie z przerażeniem
- Ja nie, nic takiego. Chcę abyś już nie cierpiała na tym świecie. - Nie  wiedziałam o co chodzi, ale ze strachu wstałam i kopnęłam go w krocze po czym zaczęłam uciekać. Biegłam jak najdalej nawet nie wiedząc gdzie jestem, aż byłam w ślepej uliczce. On do mnie podbiegł i wziął duży zamach dłonią.
- NIeeeeeee!! - I nagle nóż stanął przed moimi ustami
- Laura!! Laura!! Ej wstawaj dziewczyno!
- Co co cooo? - Wystraszyłam sie i spadłam z hukiem z łóżka. - Co ty tu robisz?
- Krzyczałaś i przybiegłam,  nic się nie stało?
- Nie, miałam tylko dziwny sen. Możesz isć dalej spać. - Wstałam i znów położyłam sie otulając siebie kołdrą i wtulajac w poduszke.
- Jest 13 godzina! A ty byłaś umówiona na 14 z Carlosem.
- Ja sie z nim nie umawiałam.
- A tak.. ja ciebie umówiłam bo ty spałaś. Chciał sie z Tobą spotkać aby coś ustalić.
- Carlos? To ta gwiazdeczka tak? Aaa skad on miał mój numer telefonu?
- On nie dzwonił, przyszedł tu i chciał z toba rozmawiać. Ale ze ty spałaś to powiedział, ze przyjdzie o 14 bo ma do ciebie coś ważnego. - Ledwo co poznasz kogoś nowego, już coś od ciebie chce. Wiedziałam,z e tak bedzie, ale ze nastąpi to tak szybko?  Tego nie wiedziałam.
- No dobra dzieki ze mi o tym powiedziałaś chociaż. A teraz zmykaj chce sie ogarnąć. - Klara wstała i uśmiechneła sie na dowiedzenia. Czasem jest dobrą siostrą.. ale rzadko tak ma. Podeszłam do okna i odsunęłam rolety. Słońce nie miało litości i świeciło centralnie w moje okno. Chciałam je zasłonic, ale moja uwagę przyciągnął pewien blondyn. Chwila.. czy on gada z Klarą?No jeden dzień a ona juz znalazła sobie towarzysza? Nie to chyba jakiś sąsiad.. on jest za stary na nią, ale dla mnie w sam raz. Zaczęłam sie uśmiechać do okna i wtedy Klara spojrzała w nie a ja szybko kucnęłam aby mnie nie zobaczyli. - No dobra idę się ogarne, bo to jakaś wielka masakra. - Powiedziałam to na głos do siebie i czmychnęłam do łazienki.

                                                  *** z pkt. widz.Klary***
- To jak? Idziesz teraz do Laury?
- Tak, musze z nią pogadać.
- No to chodźmy, zgaduję, ze ona jeszcze sie zbiera. - Wzięłam go za rekę i pociagnęłam do domu. Wychodzac z niego, miałam nadzieję, ze spotkam Carlosa. Chciałam go poznać, ale musiałam sie ogarnac, bo ostatnio chyba go wystraszyłam moim krzykiem. Ale i tak nadal mam usmiech na twarzy bo go spotkałam. Gdy szukalam kluczy do domu, Carlos akurat podjechał pod nasz dom.
- A co on tu robi Klara? - Louis spytał sie z niezadowoleniem.
- Carlos? Aaa ma jakąs mała sprawę do Klary. - W tym momencie Los wyszedł z samochodu ciągnąc za sobą Sydney i Kiki. No co? Znam swojego idola.
- SYDNEY!! - I po co ja krzyknęłam. Latynos spojrzał sie na mnie i szeroko uśmiechnął. Puscił Sydney a ona podbiegła do mnie. Śliczna i słodka psinka.
- Cześć. Jak widze znasz moje zwierzaki.
- Haha tak, przepraszam znów, ze no wiesz...
- Spokojnie, i tak nie jestes tak bardzo szalona jak niektórzy. - Zarumieniłam się, i zaczęłam sie śmiać.
- No dobra znalazłam te klucze wejdźcie. - Gdy weszlismy Laura leciała na dół po schodach w turbanie. Haha fajnie wyglądała.
- AA co wy tu robicie?
- No mówiłas żebym przyszedł o 14, no to jestem.
- Jest jeszcze 20 minut do 14.. ahhh sorki za mów wyglad.
- Nie no  ślicznie wyglądasz - Wtedy Louis podszedł do niej i dał jej buziaka w policzek.
- Lou ej przestań. Carlos chodź do salonu bo chciałeś coś ode mnie tak?
- tak tak, ale wolałbym tu. - Spuscił głowę w dół i wprowadził Kiki i Sydney do środka.

                                                                 *** z pkt.widz Carlosa ***

Wszedłem do srodka. Oby Laura sie zgodziła popilnować Sydney i Kiki... ahh nie zostawie ich samych na tydzień.

- Laura mam do ciebie małą prosbę. - Spusciłem znów głowę, bo jakoś wstydziłem sie poprosić ją o przysługę, bo dopiero co sie poznaliśmy.
- Hmm słucham? Ale sądząc po twojej minie i zwierzakach.. czy ty nie chcesz abym sie nimi zaopiekowała? - Woow zna mnie lepiej niż ja sam.
- Tak. Wyjeżdżam na tydzień do Europy aby załatwić sprawy dotyczące trasy swiatowej a moich zwierzaków zabrać nie mogę. A nie mam ich z nikim zostawić. Miałem je oddac ta psiego hotelu, ale pomyślałem, że ty lepiej byś sie nimi zajęła. Zgadzasz się? - Widziałem, ze nie zbyt spodobało jej sie to co zaproponowałem. 
- Hmm y.. no wiesz, ja nigdzie nie wyjeżdżam, ale jeszcze zapytam sie Klary. Klaara! - Laura zawołała Klarę tak głono, ze zbiła szklankę stojącą obok nas.
- Słucham! Co? Mam sprzątnąć szkankę którą zbiłaś zgaduje? Okej.. już sprzątam.
- Nie nie o to chodzi.. ale jak sprzątasz to dokończ. Chodzi o to, ze Carlos chce zostawić pod naszą opieką jego zwierzaki co ty na to?
- Że z nami maja zostać Kiki i Sydney? JASNE! Na co ty czekasz. - Uśmiechnąłem się i przytuliłem z całego serca Laurę i Klarę. Kamień z serca mi spadł, ze nie musiałem zostawiać  moich zwierzaków w jakimś hotelu. Jeszcze by wszy dostały.
- Na prawde zgadzasz sie? Dziekuję dziękuję Ci! Obiecuję, odwdziecze ci sie w najbliższym czasie. Juz ci wszytko mówie. Sydney mozesz wypuscić sama na spacer, ona tu wróci, Kiki lata gdzie chce ale niczego nie podrapie, nie jest agresywna więc spokojnie.  Tu masz karmę, i wszytkie zabwki. Wiesz juz sie ubezpieczyłem. I ważna rzecz, jeśli Sydney nie będzie chciała reagować na angielskie komendy to zacznij mówić po niemiecku.
- Niemiecku? serio?  - Widać, ze sie zdziwiła.
- Musze już lecieć, samolot zaraz mi ucieknie i jeszcze raz wielkie dzięki.
- nie ma zaa - Nie dałej jej dokończyć tylko od razu wybiegłem z domu, zostało mi tylko 20 minut do wystartowania samolotu. Kurczę musze szybko jechać. Zapiąłem pasy i ruszyłem w stronę lotniska w LA. Juz byłem bardzo zmęczony, ale to nic mam nadzieję, ze na lot się nie spóźnię.
  Dojechałem, mam jeszcze 5 minut. Zacząłem biec i zauważyłem chłopaków.
- Kendall, ej chłopaki czekajcie!
- No co tak długo? Juz chcieliśmy dzwonic do menagera aby ci lot przebukowali. - tak zawsze pomocny Logan
 - Tak dzieki.. okej zaraz wylot a my jeszcze tu, szybko no wsiadajcie!! - W ostatniej chwili wsiedliśmy do samolotu i wylecieliśmy do Paryża.

                                                                 *** z pkt.widz Laury***

- No i co ja zrobię z Nimi no? No słodkie jesteście ale nie wiem czy dam radę się Wami zaopiekować
- Oj laura przestań, wiem że one są spokojne i prędzej, one pomogą Tobie niz ty im. Spokojnie ja ci pomogę, uwielbiam zwierzaki - Przynajmniej mam ją. Podeszłam do Sydney a ona zczęła mnie lizać po twarzy
- Wiesz Klara chyba polubię tą Sydney. - reszte dnia spędziliśmy na zabawie ze zwierzakami oraz na rozmowie czemu Louis przefarbował sie na blond. To mnie szczerze zszokowało. Okazało sie, ze założył się z kolega o to kto dłużej wytrzyma pod wodą. No i efekt mamy. Genialnie wygląda w blondzie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tak oto przedstawia sie nowy rozdział :D mam nadzieję, ze jako tako moze byc :D Nastepny rozdział bedzie labo w środę lub w sobotę, zależy jak się wyrobie :*


środa, 3 lipca 2013

Rozdział 2

Bardzo cieszę się, ze pierwszy rozdział Wam się spodobał. Teraz wiem, ze mogę pisać dalej :D

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Gdzie jest ten Louis?! Siedzę na trawniku przed domem już 20 minut wsłuchana w muzykę sąsiadów którzy słuchają The Beatles czekając na tego wariata który poszedł rzekomo szukać pomocy aby zawieźć nas na lotnisko po Klarę. Nie wiem czemu zaufałam mu, zapomniałam, ze przeważnie Louisowi nic nie wychodzi ahh. Położyłam się zamknęłam oczy i na spokojnie czekałam aż przyjedzie. Gdy tak leżałam i słuchałam " Help" poczułam, ze ktoś nade mną stoi. Westchnęłam i otworzyłam oczy.
-Cześć! Nic ci nie jest? - Stał przy mnie pewien chłopak o krótkich brązowych włosach. Chyba latynos, bo miał ciemną karnacje. Ale czemu podszedł do mnie?
- Hey, nie nic mi nie jest po prostu czekam na kolegę. A ciebie co tu sprowadza? - Chłopak uśmiechnął się i usiadł przy mnie trzymając deskę w dłoni.
- Mieszkam tu obok, chciałem pojeździć i zobaczyłem ciebie, myślałem ze coś sie stało bo leżałaś i sie nie ruszałaś.
- Haha dzieki za sprawdzenie czy żyję. A tak rozmawiamy i nawet sie nie znamy jestem Laura. - Ponownie zobaczyłam u niego miły uśmiech. Jak mogłam nie wiedzieć, ze w pobliżu mam takiego sąsiada. Po chwili ciszy z niepewnością przedstawił sie. Miał na imię Carlos i pochodził z Columbii. - Carlos.. hmm ładne imię takie niespotykane. Mówi mi coś to imię ale nie mogę sobie przypomnieć co konkretnie.
- Chętnie poznałbym z czym albo z kim kojarzy ci sie moje imię. - Zaczęliśmy rozmawiać, po chwili już śmialiśmy się a ja myślałam, ze znamy sie od długiego czasu. Wtedy spojrzałam sie na zegarek. Była 16.40 przecież za 20 minut Klara ląduje a mnie nie ma jeszcze na lotnisku. Zaczęłam panikować a Carlos kazał mi się uspokoić i dać szansę Louisowi. Przez 5 minut Carlos mnie uspokajał, i wtedy przyszedł Louis z ROWEREM! Tak rower! No jak ja mam odebrać Klare rowerem ?
- Louis! No oszalałeś? Przecież do lotniska stad jest 20 minut drogi samochodem.. a ty załatwiasz rower na jedna osobę! A jak przywiozę Klarę do domu?
- ouu.. no o tym nie pomyślałem Laura.. to co? Mam oddać rower tak?
- TAK! okej jest za 10 siedemnasta.. jak pobiegnę na przystanek załapie autobus który mnie podwiezie na lotnisko. Trudno Klara poczeka. - Chciałam już się zerwać do biegu, ale ktoś złapał mnie za rękę. To był latynos.
- Laura zaczekaj. Jeśli chcesz mogę Was podwieźć na lotnisko. Mam samochód i trochę wolnego czasu teraz więc nie ma sprawy mogę was zawieźć. - Spojrzałam sie na Lou i pokiwaliśmy głowami na TAK. Podeszłam do Carlosa i z całej siły przytuliłam go.
- No dobrze, to jedźmy. Ja zadzwonię do Klary, ze nie ma sie czym martwić.
- Poczekajcie za 5 minut wracam z autem. - Normalnie uwielbiam go. Dopiero sie poznaliśmy a już tyle dla mnie zrobił. Uwielbiam takich ludzi. Ale strasznie przypomina mi kogoś o kim w domu ciągle słyszałam. Nie wiem, nie przypomnę sobie.
-  Ej Lori.. on ci kogoś nie przypomina? Bo ja go skądś kojarze, ale nie wiem skąd.
- Może po prostu go wcześniej widzieliśmy na ulicy a teraz myślimy, ze jest kimś sławnym. on jest miły, wątpie aby był jakąś gwiazdą. Gdy tak rozmawialismy Carlos podjechał białym BMW. nie nieźle sie prezentował.
- Fajny samochód! - Wykrzyknął Louis, Tak mogłam sie tego spodziewać on uwielbia motoryzację.
- Dzieki. To co wsiadacie? Chyba nie karzecie Klarze na siebie czekać?
- A tak już już wsiadamy. - Usiadłam z przodu przy latynosie i ruszyliśmy po moją siostrę.
- Laura chciałem sie ciebie spytać, ty nie jesteś z USA prawda? Masz inny akcent, to skąd jesteś?
- Dużo osób mnie o to pyta. Pochodzę z Polski, a tu przeprowadziłam się, bo uwielbiam ameryke.
- O jak miło się składa. Mój przyjaciel jest cześciowo Polakiem ale nic nie potrafi powiedzieć po Polsku. Być go podszkoliła.
- Nie ma sprawy, jeśli on zechcę zawsze mogę pouczyć mojego ojczystego języka.  - Reszta drogi do lotniska minęła na uczeniu Polskiego chłopaków. Śmiesznie im to wychodziło, ale się nie dziwie, nasz język jes trudny.
- To wy lećcie po dziewczynę a ja zostanę tu, mam nadzieję, ze długo Wam tam sie nie zejdzie. - Wypadliśmy z samochodu i pobiegliśmy szukać Klary. Nie było trudno stała obrażona przed wejsciem.
- Przylatuje do ciebie na wakacje, jesteś moją siostra, nie znam LA,  nie widziałyśmy sie od roku a ty jeszcze się spóźniasz? - Była cała czerwona i wściekła na nas, nie dziwie się, pół godziny czekała.
- Przepraszam, samochód mam uszkodzony i szukaliśmy podwózki, no i znaleźliśmy. Wiec sie nie gniewaj tylko chodź jedziemy do domu bo jesteś pewnie wykończona po dziewiecio-godzinnej podróży. - Podeszlismy kawałek a carlos uchylił okno. W tedy Klara sie zatrzymała.
- EE Laura a czy ty nie pomyliłaś samochodu? Przecież tam siedzi Carlos!
- Nie nie pomyliłam się, a ale chwila skad ty go znasz? - Wtedy do mnie dotarło skąd go znam. To był Carlos Pena ze sławnego amerykańskiego BousBandu BTR o którym Klara całe dnie mi truła głowę w domu. Złapałam sie za głowę i nie dowierzałam. Ciągle mówiłam ale jak to'/ Ogarnełam, sie aby nie pomyślał ze jestem wariatką, wolałam wyszaleć sie w domu.
- Hey, już jesteśmy poznaj Klare. Klara to jest Carlos tylko błagam nie wybuchnij krzykiem.
- A czemu miałaby to zrobić.
- Chwila raz, dwa, trzy - wskazałam na Klarę a ona zaczęła krzyczeć. - Dlatego, już wiesz.- Carlos był skołowany, ale też sie ucieszył na widok fanki. Wsiedliśmy do jego samochodu i kazałam usiąść siostrze z tyłu bo przeszkadzałaby brunetowi.
- Przepraszam CIę za nią. To sie nie powtórzy.
- Nie spoko, wyluzuj, mam to na co dzień i się przyzwyczaiłem - Tym razem dojechaliśmy do domu w kompletnej ciszy bo byliśmy wszyscy w kompletnym szoku.
- Dziękuję za podwiezienie Carlos. Musze się za to jakoś odwdzięczyc.
- Przyjdzie na to czas, na razie mam nadzieje, ze sie jeszcze spotkamy. I nie zapomnij o obiecanej lekcji Polskiego. - Wtedy odjechał a Klara krzyknęłam KOCHAM CIĘ. Opuściłam głowę ze wstydu i weszłyśmy do domu.
- A ale jak .. jak ja mogłam go nie poznać?!
- Ale kogo? - Tak Louis zawsze jest nieogarnięty.
- No Carlosa!
- No przecież mówiłaś ze znamy go z ulicy..
- Oj louis znalismy go z BIG TIME RUSH! No człowieku grasz jego pisoenki w radiu a nie poznałeś go?
- Serio to był on?
- TAK! - Wtedy podeszła Klara i dała nam bo butelce wody. Poszliśmy do salonu chłonąć a Klara poszła sie umyć. Rozmawialismy z LOU o tym co dziś się stało.. i nadal nie wierzyliśmy, ze taka miła osoba jest gwiazdą. Muszę cos ze sobą zrobić, chociaż dobrze, ze nie palnęłam jakiegoś głupiego tekstu o Gwiazdeczkach, wtedy byłoby niezręcznie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tak oto przedstawia sie drugi rozdział. Mam takiego lenia w wakacje, nie chciało mi sie pisać, ale obietnica to obietnica :D

Mam nadzieje, ze podobało sie. Liczę na wasze komentarze, słowa krytyki, wszytko co pomoze udoskonalić bloga ^^

Nastepny rozdział hmm? w Sobotę? Tak! Wiec do soboty ! 
                                                                                                             Pozdrowiona :*

niedziela, 30 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 1

Wspaniale jest obudzić sie w promieniach wakacyjnego słońca. Nareszcie, spanie, wolność, szaleństwo i odpoczynek. Oto wspaniałe wakacje, kolejne w LA. Wspaniale, ze się tu przeprowadziłam, to jedna decyzja której nie żałuję. Tu jest lepiej niż w Polsce i to jest dziwne. Tak tęsknie za moją rodziną, ale nie dają o sobie zapomnieć. A właśnie muszę dzis porozmawiać z Klarą. To moja siostra mówiła, ze przyjezdza do mnie na tydzień bo chce spotkać swojego idola.. jak mu tam było? A tak Carlos Pena. Ona szaleje na jego punkcie. Jak dobrze, zę sie od niej uwolniłam, chociaż na ten rok. Klara jest zdziwiona, ponieważ mieszkam na tej samej ulicy podobno co ON a go nigdy nie widziałam. Tak, a bo mnie jakiś sławny gwiazdor interesuje. Na pewno jest jakimś bogatym kolesiem który obstawia ludzi po kątach bo nie chce się pokazywać w okół zwykłych ludzi. Pff i co mi z takiego "sąsiada" mam Louisa on mi zawsze pomoze.
  Zeszłam na dół zrobiłam sobie płatki kukurydziane u usiadłam w salonie oglądając TV. Pierwsze co usłyszałam to " JUSTIN BIEBER LECI W KOSMOS' a ja.. O mój boż.. czemu ja?! Mógłby tam zostać na wieczność i byłby o jego skandalach i belieberkach spokój..  Ludzie już serio maja go dość GO? chwila wróć przecież jest jeszcze 1D... . Wziełam pilot i włączyłam na MTV. Tak to sie. nazywa muzyka Ed Sheeran. Tak to jest muzyka dla moich uszu. Wiem jestem dziwna, ale co ja na to poradzę.  Gdy wreszcie dobrze usiadłam ktoś zadzwonił do drzwi. "Ja to mam szczeście" pomyślałam sobie. Założyłam kapcie i podeszłam do gościa.
- Cześć Laura! - To był Louis mój nowy przyjaciel, Pomaga mi we wszytkim, W sumie mam tylko jego odkąd jestem tu w LA. I mnie ciagle broni, pomaga mi w trudnych sprawach.
- Witaj Lou wejdź. Co ciebie do mnie przygnało?
- Wiesz nudziło mi sie. A tobie nie? Sama w tym dużym domu.
- Jakoś nie, oglądałam telewizje a zaraz mam video chat z Klarą. Chcesz z nią pogadać ze mną?
- I jeszcze się mnie pytasz. Już ide, Nie jest chyba taka zła jak o niej mówisz.
- Wiesz na pierwszy rzut oka może i nie jest, później wszytko wychodzi na jaw :D -  Zrobiłam herbatę i poszliśmy na góre do mojego komputerowego pokoju. Jak ma sie wileki dom nie ma co sie zrobić z pokojami to wiecie.
- Siadaj Louis.
- Wiesz nie wiedziałem. Co tobie dzisiaj? Jakos tak inaczej sie zachowujesz, Grzeczniej?
- Cooo? Wcale nie..
- Laura! Co ci się dzieje? "SIadaj Lou" ? To do cb nie podobne. Zawsze nic nie mówisz,  a ja siadam gdzie popadnie. A dziś inaczej. Co sie stało?
- Nic. Ja tak mam jak wiem, ze musze opiekowac sie siostra i jakos. tak, charakter mi się zminia :D Przyzwyczaisz sie.
- No mam nadzieję bo to troszke dziwne :D - Wstałam i zepchnęłam go z krzesła a on walna głowa w stół. Ałć tak, moje zagrania czasem bola.
- OO Klara już jest wstawaj i nie jęcz ty mnie podpusciłeś do zwalenia ciebie :D
- Oj dobra dobra, teraz nie składaj na mnie. - Prztulił mnie i dał buziaka w policzek.
- A to co to było?
No a co? Nie mogę przyjaciółce dać buziaka czasem?  - Zarumieniłams ie bo nigdy czegoś takiego nie robił. Ale tak dla Waszej informacji. Troszke sie w nim podkochuję od dłuższego czasu i teraz nie wiedziałm co powiedzieć bo az sie zarumieniłam.
- LAURA!! halo? Ej jesteś? - Klara sie dobijała a ja bujam w obłokach.
- Tak jestem tu z Louisem. A tak poznajcie sie bo jeszcze sie nie znacie. - To było troskzę dziwne, poznawanie przez internet.
- Siema Lou. Ok Lori słuchaj, Ja teraz jestem w samolocie do ciebie i za jakąś godzine laduje. Przyjedziecie po mnie na lotnisko?
- Co? Już za godzine będziesz? Myślałam ze za jakieś 3 oj no dobra już sie zbieramy i powoli jedziemy. To w takim razie trzymaj sie miłego lądowania. Do zobaczenia :* - Rozłączyliśmy sie i poslziśmy po auto.

- Laura.. mam złe wieści.. Twój samochód się zepsół.
- Ale co? jak to?
- No normalnie, zawieszenie ci poszło, a moje auto pożyczyłem na dizś.
- To co my teraz zrobimy? Ej no weź coś wymyśl prosze bo ja zwariuję. Przecież Klara nie da sobie rady sama.
- Mam pomysł. poczekaj chwilę. - Louis gdzieś poszedł a aj zostałam sama. Oby tylko znalazł wyjście z tej sytuacji. Usiadłam na trawniku przed domem i zastanawiałm sie jak by tu dojechac na lotnisko. Obysmy się tylko nie spóźnili
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

HEY!! To ja!! Wreszcie wróciłam z nowym opowiadaniem. Troszkę to dłuzej trwało, ale już jestem.

Jak zauważyliście, aura jest troszkę pesymistycznie nastawiona do świata i gwiazd. Czy to sie zmieni? Czy Lou znajdzie wyjscie z trudnej sytuacji?

Tergo dowiecie sie w środę :D Trzymajcie się :* I licze na komentarze, chcę wiedzieć czy warto pisać dalej :*

sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 28


Zawieźliśmy Klarę do szpitala jak najszybciej sie dało. Przez całą drogę kłóciliśmy się z chłopakami w którą stronę jechać aby było jak najszybciej. James chciał w lewo a Kendall w prawo. Ale się ich nie słuchałem pojechałem moją trasa. Trudno. Zawieźliśmy ją po 20 minutach. Była wykończona. Nie miała sił, nic przez całą drogę nie mówiła. Gdy już tam dotarliśmy lekarz który nas zobaczył aż wystraszył się stanu Klary i od razu zabrał ją na blok operacyjny.

Teraz my siedzimy i czekamy aż operacja sie skończy. Ja już płaczę od 20 minut a chłopaki mnie pocieszają.
- Ej a jeśli ona nie wyjdzie z tego cało?
- Nie masz prawa tak mówić Logan! Ona ty.e wytrzymała wytrzyma też to! Uwierz mi! Nie poddawaj się! - Spojrzałem na Kendalla który mnie szturchał. Przełknąłem ślinę otworzyłem oczy. Z całej siły uwolniłem się z uścisku Kendalla u uderzyłem go w twarz.
- Gościu co ja ci zrobiłem?
- Sory.. już nie wiem co robię.. Pójdę na świerzę powietrze i poinformuję tatę Klary ze jest w ciężkim stanie. - Chłopaki pokiwali głową a ja wyszedłem na zewnątrz. Ustałem na środku chodnika, zamknąłem oczy i wciągnąłem piękny i orzeźwiający zapach natury. Po policzkach zaczęły mi lecieć pojedyncze łzy. Wziąłem chusteczkę i się troszkę ogarnąłem. Rozejrzałem się po parku który był przy szpitalu i znalazłem małą ławeczkę. Usiadłem i zadzwoniłem do Liam'a
- Cześć Logan. Co tam ? Dawno nie dzwoniłeś. -
- Wiem, przepraszam. Słuchaj... ma prosbę usiądź bo chcę ci coś ważnego powiedziec.
-Że co pobieracie się z Klarą? To przeżyję. No mów. - Zawsze ma dobry humor. Tata Klary jest fajnym i zabawnym kolesiem.
-Nie nie.. jakbym chciał ale to nie jeszcze teraz. Posłuchaj, wiem, ze jestes teraz w hiszpanii ale proszę przyleć jak najszybciej do LA. Klara miala tak jakby wypadek i jest w ciężkim stanie. Teraz ją operują.
-LOGAN! Do cholery co ty mi tu mówisz? Taki jakby wypadek? Co się z nią dzieję!
-To nie jest rozmowa na telefon. Przyjedź jak najszybciej na razie. - wiedziałem, ze sie na mnie wścieknie. Ale co miałem zrobić. Upuściłam głowę i pomaszerowałem do szpitala.
-EJ LOGAN! Stój! - Odwróciłem się a za mną biegły dziewczyny. Dopadły mnie i uściskały z całego serca. Nie czułem aż oddechu.
-Kto po was zadzwonił?
-Carlos, wiesz on wszystkich musi powiadomić.
-No tak.. zawsze sie wygaduje, moze nawet i lepiej ze jesteście to ich pocieszycie. - Weszliśmy do srodka, ale nie widzieliśmy chłopaków. Podbiegliśmy pod salę. I zatrzymał mnie jeden obrazek. Spojżałem sie w szybę w jednych z pokoi i tam byli chłopaki! Podskoczyłem lekko i wtargnąłem do srodka. Wszyscy się na mnie spojrzeli.
-Co jest? Gdzie Klara?
-Tutaj.. lezy.. nie daje oznak życia. - Słowa Kendalla mnie zraniły... byłem zszokowany nie to nie moze być prawda..
-Panie Henderson czy mógłbym pana poprosić na moment? - To nie dobra oznaka gdy lekarz mówi cos takiego.
-yy.. tak pewnie. - Poszedłem za nim na korytarz. Co chwila sie spogladałem co tam o ni wyrabiają.
-Prosze pana.. pan jest chłopakiem tej dziewczyny tak?
-Tak tak.. czy ona z tego wyjdzie?
-Moze sie przejdźmy po korytarzu.. - nie widziałem przeszkód i razem z doktorem Willsonem zaczęliśmy wolno przechadzać się po korytarzach.
-Więc.. nie chcę pana martwić ale to jest moja praca.. jej stan jest bardzo ciężki. Zrobiliśmy wszystko co się da.. ale w najbliższym czasie..- Lekarz przerwał.
-Ale w najbliższym czasie co? - bardz sie wystraszyłem
-Moze niech pan tu usiądzie. Chciałbym tego nie mówić ale pańskiej dziewczynie pozostało pare dni.. godzin życia. - Zamilkłem. Nie nie wierzyłem w co on mówi. Zerwałem sie z krzesła i pobiegłem do pokoju gdzie leżała Klara.
-Ej stary co się stało? Co tak tu wparowałeś przeciez z Klarą wszystko będzie dobrze. - Jego słowa mnie wkurzyły. Zostawiłem dłoń Klary w spokoju wstałem i uderzyłem Carlosa mocno w twarz.
-Będzie dobrze? Ty nie wiesz co mówisz! Zostało je pare godzin życia rozumiesz godzin! A ty sie z tego nabijasz? Taki z ciebie przyjaciel? - Podszedłem do sciany zacząłem w nią walić pięścią i nareszcie ukucnąłem w kącie ścian płacząc. Oni nic nie mówili była jedna wielka cisza. Patrzyłem się na nich co jakiś czas i oni też byli zszokowani tym co powiedziałam. Każdy usiadł na podłodze i zaczął płakać. W końcu przysunęliśmy się wszyscy do siebie i zaczęliśmy grupowo płakać.
-Wiecie kocham Was! Zawsze zostaniemy razem. - Wydusiłem te słowa i znów zaczęliśmy szlochać.
-Ej ludzie cicho. Słyszycie jakieś szepty? - Kendall coś usłyszał i zamilkliśmy.
-Loo... - zerwaliśmy sie wszyscy. I spojrzeliśmy sie na Klarę. Ona się obudziła ze spiączki!
-Klara tu ja Logan są ze mną nasi przyjaciele słyszysz mnie? - Była cisza..
-Looogaann..... prz-przy -suń s-ię. Spojrzałem na resztę a ja spełniłem to co ona próbowała powiedzieć.
-Słucham cię kochanie co chcesz mi powiedzieć,
-J-a sł-łabne... - Klara mówiła z dużymi przerwami. - ko-ch-am was...
-A my ciebie
-Ja od-odcho-dzę..... nie m-mam ju-ż si-ł wyb-bacz-cie
-Nie nie mówi tak ! My ciebie kochamy i nie pozwolimy ci odejść słyszysz bądź silna.
-KO-CHAM C-IĘ... - wypowiedziała te słowa i zamilkła. Sprzet puścił jeden długi sygnał. Spojrzałem na nią.. zamknąłem jej oczy pocałowałem w czoło i odłożyłem jej rękę. Odwróciłem sie i spojrzałem na przyjaciół. Podszedłem do Kendalla i się do niego wtuliłem. Nie wiem czemu tak serce mi kazało. On też mnie przytulił, Wszyscy zamilkli. James podszedł do niej i zakrył jej twarz chustą.
-Logan. Chodź nie płacz.. to nie przez ciebie.. Klara za dużo przeszła niech teraz spoczywa wiecznie.
-Masz rację.- Podszedłem jeszcze raz do niej i powiedziałem jej Kocham cię. I odszedłem..

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ja pewnie się zorientowaliscie.. to jest ostatni rozdział. Chciałam go dalej prowadzić ale po dłuższym czasie postanowiłam ze zaprzestanę pisać blog. Coraz mniej osób go czyta. Bardzo trudno było mi podjąć tą decyzję ale musiałam to zrobić. Przykro mi. Bloga nie usuwam, zostawię go najwyzej jak poukładam parę spraw zacznę pisac drugie opo tu na tym blogu. Więc zaglądajcie. Ale nowe opo znajdziecie tu pewnie dopiero w maju, bo teraz się przygotowuję do testu gimnazjalnego. Z blogami nie kończę jak chcecie czasem mnie przypomnieć mam blog z info o BTR. Codziennie są notki gdzieś przed 20. więc wpadajcie :) http://btrkapoland.blogspot.com/ 


 ŻEGNAJCIE :* HENDERSONKA SIĘ ODMELDOWUJĘ :**

czwartek, 14 lutego 2013

Jednorazówka - Walentynki



Przeżyłem tylko jeden Dzień Świętego Walentego wart przypomnienia. Byłem wtedy w czwartej klasie. Miała na imię Katelyn. Żadne późniejsze walentynki nie mogą się równać z tamtymi. Obraz Katelyn na zawsze pozostał w mojej pamięci. W okolicy jednych z ostatnich walentynek poczułem nagle, że muszę ją odnaleźć.Rok 2003. Południowa Kalifornia. Od dwóch lat kochałem się w Katelyn - anielskiej istocie z przeciwka. Codziennie szliśmy razem z przystanku autobusowego do domu. To były najszczęśliwsze chwile mojego młodego życia.Sytuacja nie była prosta. Po pierwsze, tak się złożyło, że David, starszy brat Katelyn, był moim najlepszym przyjacielem. Po drugie, w obecności Katelyn czułem się dziwnie onieśmielony. Wśród kolegów zawsze brylowałem. Przy niej odejmowało mi mowę. Chociaż Katelyn zawsze była dla mnie miła, miałem wrażenie, że jej serce nie bije dla mnie równie mocno jak moje dla niej.I oto nadszedł tamten pamiętny Dzień Świętego Walentego. W szkole rozdawaliśmy sobie kupione na tę okazję kartki. Ja dostałem zwyczajną, z napisem „Bądź mój!”, podpisaną przez Katelyn i resztę klasy. Jednak w drodze z przystanku Katelyn powiedziała: - Mam coś dla ciebie. Telefony do szkoły i dawnych znajomych nie dały skutku. Wtedy pewien prawnik polecił mi firmę, która zajmuje się szukaniem zaginionych osób. W godzinę po moim telefonie dostałem adres Kate. Aż mnie zamurowało.

 Wyjęła z tornistra dużą czerwoną kopertę, wcisnęła mi do ręki i puściła się pędem do domu. Kiedy tylko znalazłem się w swoim pokoju, ostrożnie otworzyłem kopertę. W środku była najpiękniejsza na świecie ręcznie robiona kartka z czerwonego kartonu, ozdobiona białą wycinanką, błyszczącymi gwiazdkami i najróżniejszymi serduszkami. Wewnątrz Katelyn wypisała „Kocham Cię”. Staranne pochyłe litery z białego kleju pokryte były brokatem. Przeczytałem kartkę ze 30, 40 razy. Wreszcie ukryłem ją pod skarpetkami w szafie. Pewnie teraz moglibyśmy być z Kate  małżeństwem, gdyby na naszej drodze nie stanął mój starszy brat - Antonio. Tamtego wieczoru, grzebiąc w moich rzeczach, natknął się na kopertę. Antonio był na studiach. Zachował się okrutnie, jak przystało na starszego brata. Pokazał kartkę od  Katelyn Davidowi i innym chłopakom z sąsiedztwa. Ten rozgłos głęboko zranił Katelyn i mnie, niszcząc szansę budzącej się miłości.Potem mój ojciec oznajmił, że się przeprowadzamy. I to aż do Polski. Dla mnie oznaczało to prawdziwe zesłanie, daleko od ciepłego uśmiechu Katelyn. Podsunąłem rodzicom myśl, że zostanę i zamieszkam w domu dziecka. Ale nie miałem wtedy wiele do gadania. W szkole nasza wychowawczyni zorganizowała przyjęcie pożegnalne. A ja tylko wpatrywałem się w Katelyn, która, po raz pierwszy od tamtych walentynek, też patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami pełnymi łez. 

W autobusie usiadła koło mnie i przez całą drogę trzymała mnie mocno za rękę. Kiedy znaleźliśmy się przed moim domem, próbowałem znaleźć słowa, żeby wyrazić straszny ból rozdzierający mi serce

:- No to... cześć! - wyjąkałem wreszcie.Katelyn pocałowała mnie w policzek i popędziła na drugą stronę ulicy. Tak po prostu. I już jej nie było.Nieraz przychodziło mi do głowy, że poszukiwania ukochanej z  klasy świadczą o nie całkiem zdrowych zmysłach. Ale wierzyłem, że taka miłość nie mija bez śladu, że zawsze pozostaje jakiś sentyment. Byłem gotów jechać za nią, gdziekolwiek rzucił ją los, i... kto wie?Do tamtej pory moje dążenie było czystą fantazją, ale teraz miałem w ręku przerażająco konkretną informację.

 Czy rzeczywiście tego chcę? Czy warto ryzykować najświętsze wspomnienia, żeby się tylko rozczarować? Ale wydawało mi się, że głupio jest teraz zatrzymać się, kiedy byłem już tak blisko niej.                        

Droga Katelyn - zacząłem swój list - mam nadzieję, że mnie nie zapomniałaś. Cały dzień spędziłem na pisaniu. Poszedłem na pocztę i wysłałem ekspres. Następnego dnia wieczorem zadzwonił telefon

.- Oczywiście, pamiętam cię - powiedział głos
.- Katelyn??- Miałeś psa, który nazywał się Willy?
- Tak
.- Codziennie chodziłeś do szkoły w kurtce drużyny Oakland Raiders, nawet w upał?
- Tak.
- Stłukłeś jakiegoś dzieciaka na przystanku, bo się ze mnie śmiał, kiedy miałam ospę?
- Katelyn..
.- Witaj nieznajomy.

Rozmawialiśmy godzinę i pośmialiśmy się zdrowo z tego, jakim utrapieniem dla nas byli nasi bracia. W czasie rozmowy napomknęła coś o pracy, mężu i dwóch synach. Ja też streściłem swoje osiągnięcia życiowe. Wydawało mi się, że szczerze się zaciekawiła. Zgodziła się na spotkanie w restauracji w przyszłym tygodniu.- Pan nazywa się Pena? - zapytał kelner.Skinąłem głową.- Wiadomość od Katelyn. Bardzo przeprasza, ale spóźni się godzinę.To było niby odroczenie. Przez cały dzień żołądek ściskał mi się z nerwów. Może dobrze zrobi mi chwila, żeby się pozbierać. Poszedłem na krótki spacer. Myślałem o setkach możliwych powodów spóźnienia Kate. Musiała zostać w pracy. Nie mogła znaleźć opiekunki do dzieci. Miała awanturę z mężem, zazdrosnym narwańcem, który grozi, że mnie dopadnie. I wtedy doznałem olśnienia - nie muszę przez to przechodzić, żeby za wszelką cenę dowiedzieć się, jakby to mogło być. Wiedziałem o niej wszystko, co trzeba. Któż chciałby odkryć, że po 10 latach uczucia wyblakły i nic nie przyda im blasku? Może i takie jest życie, ale romanse czwartoklasistów są inne. Niedaleko restauracji znalazłem sklep papierniczy. Kupiłem papier, koperty, biały klej i brokat. Przysiadłem na ławce i napisałem:

Katelyn,jestem pewien, że spędzilibyśmy dziś cudowny wieczór, ale tak naprawdę chciałem tylko podziękować Ci za walentynkową kartkę, którą dałaś mi dawno temu. Może sądzisz, że to było bez znaczenia, ale właśnie takie podarunki niosą w sobie cały urok świata. Dlatego nigdy Cię nie zapomnę.Twój Carlos

Napisałem klejem na dużej czerwonej kopercie jej imię, obsypałem obficie brokatem i poczekałem aż wyschnie. Wróciłem do restauracji, przypieczętowałem kopertę najbardziej niewinnym pocałunkiem, na jaki mnie było stać, położyłem kartę na stole i wyszedłem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hey! TAKA NIESPODZIANKA ODE MNIE :) Nie dodałam rozdziału w sobotę aby dodac dziś to :) Mam nadzieje, że wam się spodobała. Nowy rozdział będzie pewnie w niedzielę a jak nie to w tygodniu. Pewnie wtorek albo sroda.  Postaram się już nadrobić te stracone rozdziały. I piszcie co myślicie o jednorazówce :)  To do Napisania!

                                                                    ~ Hendersonka


niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 27


Już jestem tym wszystkim wykończony. Łażenie, po ludziach, szukanie po katach miasta, wypytywanie policji... tyle zachodu, ani jednej wskazówki. Ciągły smutek, żal, załamanie. Ani jednej nadziei. Wszystko rozmazane, w nic nie wierzysz, każdy jest podejrzany. Ty przemęczony, zalany łzami siedzisz i nie wiesz co już począć. Najlepszej przyjaciółki nawet znaleźć nie potrafisz. I nachodzą ciebie myśli, czy to nie przez ciebie ona zaginęła. Może najlepiej odpuścić sobie, wziąć sznurek i powiesić się. Pozostawić dziewczynę, przyjaciół, rodzinę z powodu twojego chorego, powalonego umysłu, sumienia. Ciągle się modlisz prosząc o jakiś wskazówki. I po co tu wierzyć w niego, nachodzą ciągle te myśli. Lecz wiem, że któregoś dnia o któreś godzinę on ci pomoże. Wystarczy że mocno uwierzysz w niego. Na pewno ci pomoże, lecz brakuje ci tej prawdziwej, tej mocnej wiary. Siedziałem tak i rozmyślałem o życiu mając założone słuchawki w których leciało A-Team – Eda. Zamiast mnie podnieść na duchu to jeszcze gorzej siebie zdołowałem. Poszedłem do kuchni, chwyciłem batona i usiadłem na blat wzdychając i myśląc co by tu dalej robić. Pochłaniałem się w smaku czekoladowego wafelka i zajrzałem do lodówki. Westchnąłem, była w sumie pusta. W środku jedynie stało mleko i jakaś wędlina..Należało by się przejechać do supermarketu. Pokręciłem dookoła głową, wziąłem oddech i się wyprostowałem. Aż zajęczałem, bo byłem strasznie sztywny. Trochę zaspany doszedłem do drzwi założyłem buty, bordową czapkę i wyszedłem. Zamknąłem drzwi, i schowałem kluczyk w doniczce. Wsiadłem do samochodu odpaliłem go, włączyłem radio i ruszyłem do sklepu. Podczas jazdy nagrałem keeka dla fanów. I o mało co przez to nie zostałem zatrzymany przez policję. Zapowiada się ciekawy dzień. Dojechałem na miejsce po jakieś godzinie. Wstałem, ziewnąłem i poszedłem do sklepu. Wziąłem wózek i wszedłem do środka. Pełno ludzi, harmider jak zwykle. No tak przecież jutro są święta i każdy robi na ostatnią chwile zakupy... Może tez by się u mnie przydało zrobić.. Pomyślałem, ze jak już jestem w sklepie to zadzwonię do chłopaków i kupię też coś dla nich. Po 10 minutach miałem całą listę zakupów. Jestem ciekawy jak ja się z tym wszystkim zabiorę. Pewnie 3 razy będę się tu wracał. Około godziny chodziłem po sklepie szukając produktów.. Nareszcie wszystko co potrzebne znalazłem i wróciłem do kasy. Zapłaciłem, i aż mnie oszołomiła kwota. Dopadnę ich.. Popchałem ogromny i ciężki wózek do mojego samochodu. Ledwo co wszystko się zmieściło. A ja cały się spociłem i byłem zmęczony. To ważyło kilkadziesiąt kilogramów. Zamknąłem bagażnik, i odprowadziłem wózek. Gdy się odwróciłem zobaczyłem znajomą twarz. Ale nie byłem pewien. Podszedłem trochę bliżej, w sumie się zacząłem zakradać. Gdy byłem dość blisko znieruchomiałem. To był Braydie! A a a ale co on tu robi? Przecież go szukaliśmy no i Klary wszędzie a ja go w sklepie znalazłem?! To chore. Uciekłem. Zasapałem się strasznie. Wsiadłem do samochodu i rozmyślałem, co by tu zrobić. Nie pojadę za nim bo przecież mnie zauważy. Pobiec też nie bo nie zdążę. Zadzwonię do wszystkich potem, to było pewne. Tylko teraz jak by tu podejść niezauważonym. Wiem!! Mam genialny, i dziwny plan, ale chociaż mnie nie zauważy. Wysiadłem z samochodu. I upewniłem się czy go zamknąłem. Parę metrów od mojego samochodu, zauważyłem jego BMW. Jaki ciołek, nawet nie potrafi zamknąć samochodu, Na moje szczęście nie zamknął auta i mogłem zrealizować swój plan. Zakradłem się do środka i oczekiwałem, aż przyjdzie. W tym czasie napisałem całej trójce co mają robić.    " Hej, spotkałem Davida. Wiem dziwne. Zakradłem się do jego auta. Słuchajcie, mój telefon można namierzyć przez internet. Namierzcie go za jakąś godzinę czy mniej. Wtedy pewnie będę w tym miejscu gdzie Klara się ukryła. Pod Kauflandem stoi mój samochód z waszymi zakupami, zapasowe kluczyki znajdziecie u mnie w domu, leżą na regale w salonie. OK Braydie przyszedł, POWODZENIA" Mam nadzieje, ze odczytają. No dobra przygoda się rozpoczęła. Trochę się bałem, no trudno, muszę to przeżyć, Prawie zasnąłem, bo strasznie wygodnie mi się leżało, ale David wjechał gdzieś, gdzie były ogromne wyboje normalnie jak drogi w Polsce.. no tak słyszałem. Okropnie. Walnąłem się głową parę razy o dach.. Dziwne że nic nie słyszał. Po jakiś 30 minutach jazdy się zatrzymał. Nareszcie. Ugh,, Poczekałem chwilę i otworzyłem klapę, Wyprostowałem się podskoczyłem i powiedziałem NIGDY WIĘCEJ. Spojrzałem się na telefon była 15. Obyśmy się wyrobili. Bo na 20 mamy być nie wiem czemu w studio. Znalazłem się w lesie. Rozejrzałem się dookoła. Zobaczyłem ze w oddali coś małego się święci. Powoli, i po cichu starałem się podejść. Nie chciałem aby Brayde mnie znalazł. Gdy podchodziłem coraz bliżej, ku moim oczom pokazywał się uroczy drewniany dom. Wziąłem głęboki oddech. Moje serce biło jak szalone. Okropnie się bałem. Wszystko mi drżało. Doszedłem do okna. Przykucnąłem i kątem oka obserwowałem co się w środku dzieje. Nic nie było widać, i nic nie było słychać. Położyłem się na ściółce leśnej i przeczołgałem się do następnego okna. Im byłem bliżej niego, tym coś słyszałem, jakiś krzyki. Gdy do niego doszedłem znów ukucnąłem i przyglądałem się co w środku się wyprawia. W pokoju stał Braydie z Moniką. Boże. Co tu się wyprawia. Co ?! Chwila.. czy oni się nie całują?! No robi się coraz ciekawiej. Ugh.. przestali przysunąłem ucho do ściany i próbowałem się wsłuchać co się w środku wyprawia...
-Breyde! Co cholera zrobimy z tą szmatą?
-Monia.. uspokój się dziś się z nią rozprawimy. Od tygodnia nikt nas nie namierzył. Myślę że to odpowiednia pora aby się jej pozbyć.
-Masz potrzebne rzeczy?
-Jaki rzeczy wystarczy jedna a porządna, schowana i wystarczy jej w odpowiednim momencie użyć kotku. - Wysunąłem głowę. W jego dłoni leżał pistolet. ONI chcieli ja zabić?! O nie.. musimy do tego nie dopuścić. Ale sam nie dam rady. Kurczę kiedyś chłopaki przyjadą. Gdy siedziałem tak skulony usłyszałem, ze coś zaczęło się w środku dziać. Znowu, ukucnąłem i spojrzałem w szybę. Tam była KLARA! W samej bieliźnie.. co ona tam musi przechodzić biedna. Cała we krwi, siniakach. Biedna nie ma siły kompletnie. Snuje się ledwo co. Nie mogłem na to patrzeć. Przeczołgałem się trochę i ukryłem się za drzewem. Chwyciłem telefon i zadzwoniłem do Logana.
-Halo? Słucham?
-Cześć Logan jedziecie już?
-No jedziemy ale znajdziemy się teraz w jakimś dziwnym lesie i nie wiemy czy to dobrze.
-Lesie? A widzicie może takie małe światło w oddali?
-No.. a co?
-Poczekajcie moment. - Oni już tu byli. Super. Zerwałem się i pobiegłem do nich.Na ich widok się strasznie ucieszyłem, aż przytuliłem.
-Yyy,,yyym yy Carlos! Co jest? - James się krzywo na mnie spojrzał.
-Oj sory. Ale już nie mogę. Znalazłem Klarę. Oo widzę że moich samochodem przyjechaliście.
-No twój jest największy. No i Logan swoim przyjechał.
-No ok ok.. Dajcie mi klucze. U mnie w bagażniku na wszelki wypadek leży broń trzeba ją wziąć.
-Broń? Carlos! Ty oszalałeś?
-Nie.. No dobra łapcie to i idziemy odbić Klarę! - Nie wiedzieli co robić.. Musiałem im wszystko najpierw powiedzieć. Tłumaczyłem im około 10 minut bałem się czy nie jest jeszcze za późno. Nareszcie wszystko zrozumieli i podeszli ze mną do chaty. Każdy spoglądał przez okna co się dzieje. Nic nie było widać ani słychać. Dziwne.
-No witajcie chłopcy! - Zrobiłem wielkie oczy, moje serce zaczęło znów szybko bić. Bałem się spojrzeć za siebie. Wziąłem głęboki oddech. Odwróciłem twarz. Za nami stała Monika z jakimiś gośćmi napakowanymi.
-YY. chłopaki no to yy co robimy? - Kendall wyraźnie się bał.Sami nie wiedzieliśmy co zrobić.
-No to ,,. takie jedno słowo.. WIAAĆ! - Logan jak to powiedział to od razu im uciekliśmy. Oni gdzieś po lesie a ja wtargnąłem do domu.
-A kogo tu z lasu przywiało? Hmm
-Braydie! Puść Klarę bo pożałujesz! - Trzymał ją a raczej ściskał wielkim sznurem jej ręce aż leciała jej krew. Widziałem ze mówi Pomóż ale nie miała siły nawet krzyknąć. -Coś ty jej zrobił?
-Haha ja nic. Tylko ją głodziłem i biłem.. czy to takie złe? - Do oczy napłynęły mi łzy.. ale musiałem, się powstrzymać i ją uratować jakoś. Chciałem już do niego podbiec i go uderzyć z pięści, lecz zatrzymał mnie jego ochroniarz. Przyprowadzili resztę chłopaków których też łapali, nie sory.. nie ma Logana. A gdzie ten się schował?
-Panie mamy ich. Co z nimi mamy zrobić?
-Nie przydadzą mi się do niczego zabić ich! -
-Co co co co? Nie nie możecie tego zrobić?
-O taak Kendallu możemy! Chłopaki! Do sali tortur! - Zaczęliśmy się wydzierać i bronić się, lecz nic to nie dawało..
-ZOSTAWCIE ICH W SPOKOJU! - Cholera jasna Logan żyje!
-Logan ratuj!
-No spoko – W dłoni trzymał pistolet, bez chwili namysłu zastrzelił dwóch ochroniarzy, reszta nas puściła i odbiegli z piskiem.
-Logan! Ty zwariowałeś! Pójdziesz za to siedzieć!
-Nie pójdę.. zobaczycie. No ratujemy Klarę! Braydie z nią uciekł! - Rozdzieliliśmy się. Ja poszedłem z Loganem a James z Kendallem.My szukaliśmy ich po domu a oni po lesie. Biegaliśmy po schodach jak opętani, nikogo nie było. Została nam tylko piwnica. Zbiegliśmy na dół. Cisza.. ciemność wszędzie ogarniała nas i nagle krzyk. Szybko ruszyliśmy parę razy się wywróciliśmy ale dobiegliśmy.
-ZOSTAW Klarę w spokoju!! Puść ją! Nie widzisz jak ona cierpi!
-Haha Co? Wy serio myślicie, ze ona przeżyje? Zaraz będzie po niej jak i po Was!
-Carlos co zrobimy.
-Mam pomysł ale dawno już tego nie robiłem – Pomyślałem, ze użyję tek-won-do. Wziąłem rozmach i kopnąłem go w twarz.
-WOOW Carlos nie spodziewałem się tego. Klara ! - Podbiegliśmy do niej wzięliśmy ją na ręce i uciekliśmy. Po chwili usłyszeliśmy strzał a za nami szli Kendall z Jamesem,
-Ej co się stało?
-James postrzelił Monikę przez przypadek a ja załatwiłem Bradydiego. - Nie wiedziałem co powiedzieć ale wiedziałem jedno.
-No dobra uciekamy stąd! Trzeba zawieść Klarę do szpitala i zadzwonić po gliny. - James zadzwonił po policję a my ostrożnie przenieśliśmy Klarę do samochodu.
-Kochanie dobrze się czujesz? - Logan ją czule zapytał i pocałował w policzek.
-Taa. Taak..Lllogan – Ledwo wypowiedziała te słowa i zamilkła

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

PRZEPRASZAM WAS BARDZO! Nie byłam tu 3 tygodnie :( Tak mi przykro przepraszam że zaniedbałam ten blog.. Chyba z tym skończę. Pewnie większość z Was już go nie czyta i o nim zapomniała przeze mnie.. Przepraszam :( Już teraz obiecuję, ze rozdział będzie co tydzień.. przynajmniej się postaram.. wybaczcie mi ..

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 26

Usłyszałem głos klaksonów samochodowych. Otworzyłem oczy i podniosłem głowę, moja szyja strasznie mnie bolała jak nigdy.
-  Eej Logan!!! Wstawaj debilu!!
-  Co co co jest Kendall?!
-  Stoisz na zielonym świetle! Zasnąłeś sobie a ludzie trąbią! Jedź! - Nacisnąłem gaz i ruszyłem, Byłem zaspany. Ledwo c widziałem na oczy i co chcwila robiłem slalomy, bo moje oczy się zamykały. Ziewałem jak nigdy. Od dwóch dni jeździmy po mieście i okolicach szukamy Klary i nigdzie jej nie ma... Boję się strasznie o nią. Chodze cały w nerwach. Gdy już myślimy, ze jesteśmy blisko to oczywiście jest to nasza debilna pomyłka i chce nam się płakać. Wszyscy jej szukamy ale bez skutku. Nawet nie możemy sie do niej dodzwonić. Mam już co do tego mieszane uczucia
-  Logan,, EEEJ Logan weź zjedź na pobocze
-Niech ci będzie – Zjechaliśmy na parking koło Ikei. Zatrzymałem się, patrzyłem na przeciwko siebie z oczu zaczęły mi lecieć łzy. Myślałem czy nie pójść i zrzucić się z mostu no ale po co.. Wtedy będzie jeszcze gorzej. Oparłem się o fotel i przyłożyłem ręce do twarzy i zacząłem ryczeć. Raczej już mi ni i nikt nie pomoże. Straciłem ją na zawsze. Nie mogłem w to uwierzyć że nigdzie jej nie mogliśmy znaleźć nikt i nigdzie jej nie widział. Moje życie nie ma sensu.
-  Logan proszę weź się w garść najdziemy ją zobaczysz.
-  Łatwo ci mówić bo to nie twoja dziewczyna a jeśli jej nigdy nie znajdziemy!?
-  Nie dziewczyna ale przyjaciółka którą kocham jak siostrę więc wiesz martwię się tak samo jak ty. Nie ryz mi t przecież jesteś twardzielem. A Klarę odnajdziemy, nawet jeśli będziemy szukać tygodniami odnajdzie się zobaczysz. Zobacz mieliśmy tyle niespodziewanych zwrotów i zawsze się odnajdywaliśmy damy radę!
-  Tak sądzisz? Ja już niczego nie wiem, nic już nie ogarniam mam ochotę się poddać i zapaść poz ziemię a najlepiej umrzeć. Mam już dość tego bólu. Debilu ty wiesz jak ja się o ciebie martwiłem jak cię za kraty wzięli ty sobie nie wyobrażasz. A co dopiero teraz porwanie.
-  Na serio? Bałeś się o mnie? Oo no dobra nie nie rozczulam się – Zacząłem się śmiać trochę  uspokoiłem się. Kendall podał mi chusteczki i wytarłem oczy oraz wydmuchałem nos aż się zaczął ze mnie śmiać bo tak głośno zatrąbiłem nosem ze aż sam siebie osmarkałem.
-  Daj może ja poprowadzę a ty usiądź spokojnie i się prześpij czy coś bo jesteś padnięty.
-  Nie Kend jedźmy do domu trzeba coś zjeść się umyć i wypocząć wieczorem znów zaczniemy poszukiwania zadzwonię do dziewczyn.
-  No dobra ale to twój samochód ja cię odwiozę i am wrócę na piechotę do domu.
-  Niech ci będzie. - Otworzyłem drzwi i podmuch wiatru mnie otumanił. Zakręciło mi się w głowie ale jakoś wstałem. Przytrzymując się maski przeszedłem na drugą stronę i wsiadłem z powrotem.
-  Nic ci nie jest?
-  Nie nie ok trochę mi się zakręciło tylko w głowie. Jedźmy do domu. - Przez całą drogę nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Ja chyba przysnąłem na parę minut nic kompletnie z jazdy nie pamiętałem. Kendall podwiózł mnie do domu a ja poszedłem się umyć. Gdy się umyłem i wyszedłem z łazienki dostałem sms od Alex.
-  " Hey, nigdzie nie możemy jej znaleźć wszyscy jej szukają, policja, my, koledzy, koleżanki nawet jej rodzina ale bez skutku.Tylko rano dostałam jaki.s głuchoniemy telefon. Trzymałam słuchawkę i gdy chciałam ją odłożyć rozległy się z niej jakieś syki i usłyszałam nie znajdziecie jej jej jej i tak się rozlegało echo. Przestraszyłam się" - Syki? Głuchy telefon coś tu nie gra. To na pewno ten porywacz, odpisałem jej.
"A mówiłaś o tym policji? To pewnie jakaś nowa wskazówka i mogliby może namierzyć jakoś ten numer." Po paru minutach dostałem odpowiedź. " Tak złożyłam to ale oni nie chcą tego sprawdzić trudno ja z Carlosem i Wiktorią dalej będziemy jeździć trzymajcie się" Głupia policja jak zwykle jak coś ważnego to oni to omijają a potem mówią ze niby nie daliśmy im tego. Jak ja tego nie nawidze. Trudno. Odłożyłem telefon i położyłem się na łóżku przytulając mocno kołdrę. Razem z moim bólem i łzami zasnąłem


                                                             *** z pkt. Widz Klary***

Siedziałam ciągle na tym głupim niewygodnym krześle. Moje ręce już nie wytrzymywały tego bólu od ciężkich, grubych sznurów. Strasznie mnie piekły bo były bardzo mocno związane zresztą tak samo nogi. Nic nie mogłam zobaczyć, bo miałam zakryte oczy przez czarną, grubą opaskę. Była cala przemoczona od moich łez. Ciągle płakałam i nie wiedziałam skąd ja jeszcze je mam. Nabierałam szybko ustami powietrza bo miałam strasznie zatkany nos. Siedziałam tak nieruchomo. Siedząc tak w ciszy nagle poczułam kogoś oddech. Moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Jego dłoń podążała lekko po mojej twarzy. Ustała na podbródku. Nic się nie działo. I po chwili poczułam ohydne wargi na moich. Zaczął mnie całować powoli, potem trochę intensywniej. Chciałam się wyrwać ale nie mogłam z każdej strony byłam przywiązana. Powoli z chodził w dół. Gdy chciałam się wyrwać on zaczął mi rozpinać koszulę. Powoli delikatnie, już nie mogłam tego wytrzymać płakałam czułam jak moje serce stoi ze strachu. Ktoś dotykał moich piersi i zdjął stanik. Poczułam jak je całuje. I wtedy zdjął mi opaskę. Ku moim zapłakanym oczom krył się nie kto inny tylko Brayde. Już chciał krzyczeć, ale on zakleił mi taśmą usta.
-  Witaj księżniczko może masz ochotę na chwilę rozkoszy? - Po tych słowach moje oczy zrobiły się ogromne.Nie chciałam stracić dziewictwa z NIM! Przecież to byłoby najgorsze co mnie w życiu spotkało. Nie miałam wyjścia musiał to przeżyć. Braydie podszedł od tyłu i rozwiązał mi ręce a potem nogi już chciałam uciec ale on mnie złapał zdjął moje spodenki i wszedł we mnie. Ja zaczęłam krzyczeć i płakać. Błagałam aby przestał. Ale on nie ustępywał. Zaprowadził mnie na jakiś tapczan położył się na mnie ciągle to robił a do tego jeszcze mnie bił. Gdy już przestał wziął moją twarz w jego ohydne, twarde ręce i zaczął mnie całować. Otumanił mnie jego całunkami. Wyrwałam się z tego a on wziął pas i zaczął mnie z całej siły, po całym ciele bić. Byłam cała czerwona. On złapał moją rękę mocno pociągnął. Nagą bez żadnych rzeczy, niczego zamknął mnie w małym, dziwnym pomieszczeniu.
-  Do zobaczenia mała. Jeszcze to kiedyś powtórzymy. - I zamknął drzwi na klucz. Boże za co, czemu mnie to spotyka. Skuliłam się, zdjęłam taśmę z ust i zaczęłam szlochać po cichu aby mnie nie słyszał. Cała chodziłam z nerwów, ciągle mnie wszystko bolało. Nawet krwawiłam, tak mocno walił pasem, że przeciął mi skórę w niektórych miejscach. Myślałam ciągle o tym aby to się już skończyło. Żeby mnie ktoś stąd wyciągnął a najbardziej chciałam znów zobaczyć przyjaciół.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Tak się przedstawia rozdział 26. Trochę zaniedbałam tego bloga wybaczcie mi... Ale już od dziś jest wszystko po staremu czyli co tydzień rozdział jak zawsze ^^ I wpadajcie na mój drugi blog ^^ http://btrkapoland.blogspot.com/