sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 28


Zawieźliśmy Klarę do szpitala jak najszybciej sie dało. Przez całą drogę kłóciliśmy się z chłopakami w którą stronę jechać aby było jak najszybciej. James chciał w lewo a Kendall w prawo. Ale się ich nie słuchałem pojechałem moją trasa. Trudno. Zawieźliśmy ją po 20 minutach. Była wykończona. Nie miała sił, nic przez całą drogę nie mówiła. Gdy już tam dotarliśmy lekarz który nas zobaczył aż wystraszył się stanu Klary i od razu zabrał ją na blok operacyjny.

Teraz my siedzimy i czekamy aż operacja sie skończy. Ja już płaczę od 20 minut a chłopaki mnie pocieszają.
- Ej a jeśli ona nie wyjdzie z tego cało?
- Nie masz prawa tak mówić Logan! Ona ty.e wytrzymała wytrzyma też to! Uwierz mi! Nie poddawaj się! - Spojrzałem na Kendalla który mnie szturchał. Przełknąłem ślinę otworzyłem oczy. Z całej siły uwolniłem się z uścisku Kendalla u uderzyłem go w twarz.
- Gościu co ja ci zrobiłem?
- Sory.. już nie wiem co robię.. Pójdę na świerzę powietrze i poinformuję tatę Klary ze jest w ciężkim stanie. - Chłopaki pokiwali głową a ja wyszedłem na zewnątrz. Ustałem na środku chodnika, zamknąłem oczy i wciągnąłem piękny i orzeźwiający zapach natury. Po policzkach zaczęły mi lecieć pojedyncze łzy. Wziąłem chusteczkę i się troszkę ogarnąłem. Rozejrzałem się po parku który był przy szpitalu i znalazłem małą ławeczkę. Usiadłem i zadzwoniłem do Liam'a
- Cześć Logan. Co tam ? Dawno nie dzwoniłeś. -
- Wiem, przepraszam. Słuchaj... ma prosbę usiądź bo chcę ci coś ważnego powiedziec.
-Że co pobieracie się z Klarą? To przeżyję. No mów. - Zawsze ma dobry humor. Tata Klary jest fajnym i zabawnym kolesiem.
-Nie nie.. jakbym chciał ale to nie jeszcze teraz. Posłuchaj, wiem, ze jestes teraz w hiszpanii ale proszę przyleć jak najszybciej do LA. Klara miala tak jakby wypadek i jest w ciężkim stanie. Teraz ją operują.
-LOGAN! Do cholery co ty mi tu mówisz? Taki jakby wypadek? Co się z nią dzieję!
-To nie jest rozmowa na telefon. Przyjedź jak najszybciej na razie. - wiedziałem, ze sie na mnie wścieknie. Ale co miałem zrobić. Upuściłam głowę i pomaszerowałem do szpitala.
-EJ LOGAN! Stój! - Odwróciłem się a za mną biegły dziewczyny. Dopadły mnie i uściskały z całego serca. Nie czułem aż oddechu.
-Kto po was zadzwonił?
-Carlos, wiesz on wszystkich musi powiadomić.
-No tak.. zawsze sie wygaduje, moze nawet i lepiej ze jesteście to ich pocieszycie. - Weszliśmy do srodka, ale nie widzieliśmy chłopaków. Podbiegliśmy pod salę. I zatrzymał mnie jeden obrazek. Spojżałem sie w szybę w jednych z pokoi i tam byli chłopaki! Podskoczyłem lekko i wtargnąłem do srodka. Wszyscy się na mnie spojrzeli.
-Co jest? Gdzie Klara?
-Tutaj.. lezy.. nie daje oznak życia. - Słowa Kendalla mnie zraniły... byłem zszokowany nie to nie moze być prawda..
-Panie Henderson czy mógłbym pana poprosić na moment? - To nie dobra oznaka gdy lekarz mówi cos takiego.
-yy.. tak pewnie. - Poszedłem za nim na korytarz. Co chwila sie spogladałem co tam o ni wyrabiają.
-Prosze pana.. pan jest chłopakiem tej dziewczyny tak?
-Tak tak.. czy ona z tego wyjdzie?
-Moze sie przejdźmy po korytarzu.. - nie widziałem przeszkód i razem z doktorem Willsonem zaczęliśmy wolno przechadzać się po korytarzach.
-Więc.. nie chcę pana martwić ale to jest moja praca.. jej stan jest bardzo ciężki. Zrobiliśmy wszystko co się da.. ale w najbliższym czasie..- Lekarz przerwał.
-Ale w najbliższym czasie co? - bardz sie wystraszyłem
-Moze niech pan tu usiądzie. Chciałbym tego nie mówić ale pańskiej dziewczynie pozostało pare dni.. godzin życia. - Zamilkłem. Nie nie wierzyłem w co on mówi. Zerwałem sie z krzesła i pobiegłem do pokoju gdzie leżała Klara.
-Ej stary co się stało? Co tak tu wparowałeś przeciez z Klarą wszystko będzie dobrze. - Jego słowa mnie wkurzyły. Zostawiłem dłoń Klary w spokoju wstałem i uderzyłem Carlosa mocno w twarz.
-Będzie dobrze? Ty nie wiesz co mówisz! Zostało je pare godzin życia rozumiesz godzin! A ty sie z tego nabijasz? Taki z ciebie przyjaciel? - Podszedłem do sciany zacząłem w nią walić pięścią i nareszcie ukucnąłem w kącie ścian płacząc. Oni nic nie mówili była jedna wielka cisza. Patrzyłem się na nich co jakiś czas i oni też byli zszokowani tym co powiedziałam. Każdy usiadł na podłodze i zaczął płakać. W końcu przysunęliśmy się wszyscy do siebie i zaczęliśmy grupowo płakać.
-Wiecie kocham Was! Zawsze zostaniemy razem. - Wydusiłem te słowa i znów zaczęliśmy szlochać.
-Ej ludzie cicho. Słyszycie jakieś szepty? - Kendall coś usłyszał i zamilkliśmy.
-Loo... - zerwaliśmy sie wszyscy. I spojrzeliśmy sie na Klarę. Ona się obudziła ze spiączki!
-Klara tu ja Logan są ze mną nasi przyjaciele słyszysz mnie? - Była cisza..
-Looogaann..... prz-przy -suń s-ię. Spojrzałem na resztę a ja spełniłem to co ona próbowała powiedzieć.
-Słucham cię kochanie co chcesz mi powiedzieć,
-J-a sł-łabne... - Klara mówiła z dużymi przerwami. - ko-ch-am was...
-A my ciebie
-Ja od-odcho-dzę..... nie m-mam ju-ż si-ł wyb-bacz-cie
-Nie nie mówi tak ! My ciebie kochamy i nie pozwolimy ci odejść słyszysz bądź silna.
-KO-CHAM C-IĘ... - wypowiedziała te słowa i zamilkła. Sprzet puścił jeden długi sygnał. Spojrzałem na nią.. zamknąłem jej oczy pocałowałem w czoło i odłożyłem jej rękę. Odwróciłem sie i spojrzałem na przyjaciół. Podszedłem do Kendalla i się do niego wtuliłem. Nie wiem czemu tak serce mi kazało. On też mnie przytulił, Wszyscy zamilkli. James podszedł do niej i zakrył jej twarz chustą.
-Logan. Chodź nie płacz.. to nie przez ciebie.. Klara za dużo przeszła niech teraz spoczywa wiecznie.
-Masz rację.- Podszedłem jeszcze raz do niej i powiedziałem jej Kocham cię. I odszedłem..

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ja pewnie się zorientowaliscie.. to jest ostatni rozdział. Chciałam go dalej prowadzić ale po dłuższym czasie postanowiłam ze zaprzestanę pisać blog. Coraz mniej osób go czyta. Bardzo trudno było mi podjąć tą decyzję ale musiałam to zrobić. Przykro mi. Bloga nie usuwam, zostawię go najwyzej jak poukładam parę spraw zacznę pisac drugie opo tu na tym blogu. Więc zaglądajcie. Ale nowe opo znajdziecie tu pewnie dopiero w maju, bo teraz się przygotowuję do testu gimnazjalnego. Z blogami nie kończę jak chcecie czasem mnie przypomnieć mam blog z info o BTR. Codziennie są notki gdzieś przed 20. więc wpadajcie :) http://btrkapoland.blogspot.com/ 


 ŻEGNAJCIE :* HENDERSONKA SIĘ ODMELDOWUJĘ :**

czwartek, 14 lutego 2013

Jednorazówka - Walentynki



Przeżyłem tylko jeden Dzień Świętego Walentego wart przypomnienia. Byłem wtedy w czwartej klasie. Miała na imię Katelyn. Żadne późniejsze walentynki nie mogą się równać z tamtymi. Obraz Katelyn na zawsze pozostał w mojej pamięci. W okolicy jednych z ostatnich walentynek poczułem nagle, że muszę ją odnaleźć.Rok 2003. Południowa Kalifornia. Od dwóch lat kochałem się w Katelyn - anielskiej istocie z przeciwka. Codziennie szliśmy razem z przystanku autobusowego do domu. To były najszczęśliwsze chwile mojego młodego życia.Sytuacja nie była prosta. Po pierwsze, tak się złożyło, że David, starszy brat Katelyn, był moim najlepszym przyjacielem. Po drugie, w obecności Katelyn czułem się dziwnie onieśmielony. Wśród kolegów zawsze brylowałem. Przy niej odejmowało mi mowę. Chociaż Katelyn zawsze była dla mnie miła, miałem wrażenie, że jej serce nie bije dla mnie równie mocno jak moje dla niej.I oto nadszedł tamten pamiętny Dzień Świętego Walentego. W szkole rozdawaliśmy sobie kupione na tę okazję kartki. Ja dostałem zwyczajną, z napisem „Bądź mój!”, podpisaną przez Katelyn i resztę klasy. Jednak w drodze z przystanku Katelyn powiedziała: - Mam coś dla ciebie. Telefony do szkoły i dawnych znajomych nie dały skutku. Wtedy pewien prawnik polecił mi firmę, która zajmuje się szukaniem zaginionych osób. W godzinę po moim telefonie dostałem adres Kate. Aż mnie zamurowało.

 Wyjęła z tornistra dużą czerwoną kopertę, wcisnęła mi do ręki i puściła się pędem do domu. Kiedy tylko znalazłem się w swoim pokoju, ostrożnie otworzyłem kopertę. W środku była najpiękniejsza na świecie ręcznie robiona kartka z czerwonego kartonu, ozdobiona białą wycinanką, błyszczącymi gwiazdkami i najróżniejszymi serduszkami. Wewnątrz Katelyn wypisała „Kocham Cię”. Staranne pochyłe litery z białego kleju pokryte były brokatem. Przeczytałem kartkę ze 30, 40 razy. Wreszcie ukryłem ją pod skarpetkami w szafie. Pewnie teraz moglibyśmy być z Kate  małżeństwem, gdyby na naszej drodze nie stanął mój starszy brat - Antonio. Tamtego wieczoru, grzebiąc w moich rzeczach, natknął się na kopertę. Antonio był na studiach. Zachował się okrutnie, jak przystało na starszego brata. Pokazał kartkę od  Katelyn Davidowi i innym chłopakom z sąsiedztwa. Ten rozgłos głęboko zranił Katelyn i mnie, niszcząc szansę budzącej się miłości.Potem mój ojciec oznajmił, że się przeprowadzamy. I to aż do Polski. Dla mnie oznaczało to prawdziwe zesłanie, daleko od ciepłego uśmiechu Katelyn. Podsunąłem rodzicom myśl, że zostanę i zamieszkam w domu dziecka. Ale nie miałem wtedy wiele do gadania. W szkole nasza wychowawczyni zorganizowała przyjęcie pożegnalne. A ja tylko wpatrywałem się w Katelyn, która, po raz pierwszy od tamtych walentynek, też patrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami pełnymi łez. 

W autobusie usiadła koło mnie i przez całą drogę trzymała mnie mocno za rękę. Kiedy znaleźliśmy się przed moim domem, próbowałem znaleźć słowa, żeby wyrazić straszny ból rozdzierający mi serce

:- No to... cześć! - wyjąkałem wreszcie.Katelyn pocałowała mnie w policzek i popędziła na drugą stronę ulicy. Tak po prostu. I już jej nie było.Nieraz przychodziło mi do głowy, że poszukiwania ukochanej z  klasy świadczą o nie całkiem zdrowych zmysłach. Ale wierzyłem, że taka miłość nie mija bez śladu, że zawsze pozostaje jakiś sentyment. Byłem gotów jechać za nią, gdziekolwiek rzucił ją los, i... kto wie?Do tamtej pory moje dążenie było czystą fantazją, ale teraz miałem w ręku przerażająco konkretną informację.

 Czy rzeczywiście tego chcę? Czy warto ryzykować najświętsze wspomnienia, żeby się tylko rozczarować? Ale wydawało mi się, że głupio jest teraz zatrzymać się, kiedy byłem już tak blisko niej.                        

Droga Katelyn - zacząłem swój list - mam nadzieję, że mnie nie zapomniałaś. Cały dzień spędziłem na pisaniu. Poszedłem na pocztę i wysłałem ekspres. Następnego dnia wieczorem zadzwonił telefon

.- Oczywiście, pamiętam cię - powiedział głos
.- Katelyn??- Miałeś psa, który nazywał się Willy?
- Tak
.- Codziennie chodziłeś do szkoły w kurtce drużyny Oakland Raiders, nawet w upał?
- Tak.
- Stłukłeś jakiegoś dzieciaka na przystanku, bo się ze mnie śmiał, kiedy miałam ospę?
- Katelyn..
.- Witaj nieznajomy.

Rozmawialiśmy godzinę i pośmialiśmy się zdrowo z tego, jakim utrapieniem dla nas byli nasi bracia. W czasie rozmowy napomknęła coś o pracy, mężu i dwóch synach. Ja też streściłem swoje osiągnięcia życiowe. Wydawało mi się, że szczerze się zaciekawiła. Zgodziła się na spotkanie w restauracji w przyszłym tygodniu.- Pan nazywa się Pena? - zapytał kelner.Skinąłem głową.- Wiadomość od Katelyn. Bardzo przeprasza, ale spóźni się godzinę.To było niby odroczenie. Przez cały dzień żołądek ściskał mi się z nerwów. Może dobrze zrobi mi chwila, żeby się pozbierać. Poszedłem na krótki spacer. Myślałem o setkach możliwych powodów spóźnienia Kate. Musiała zostać w pracy. Nie mogła znaleźć opiekunki do dzieci. Miała awanturę z mężem, zazdrosnym narwańcem, który grozi, że mnie dopadnie. I wtedy doznałem olśnienia - nie muszę przez to przechodzić, żeby za wszelką cenę dowiedzieć się, jakby to mogło być. Wiedziałem o niej wszystko, co trzeba. Któż chciałby odkryć, że po 10 latach uczucia wyblakły i nic nie przyda im blasku? Może i takie jest życie, ale romanse czwartoklasistów są inne. Niedaleko restauracji znalazłem sklep papierniczy. Kupiłem papier, koperty, biały klej i brokat. Przysiadłem na ławce i napisałem:

Katelyn,jestem pewien, że spędzilibyśmy dziś cudowny wieczór, ale tak naprawdę chciałem tylko podziękować Ci za walentynkową kartkę, którą dałaś mi dawno temu. Może sądzisz, że to było bez znaczenia, ale właśnie takie podarunki niosą w sobie cały urok świata. Dlatego nigdy Cię nie zapomnę.Twój Carlos

Napisałem klejem na dużej czerwonej kopercie jej imię, obsypałem obficie brokatem i poczekałem aż wyschnie. Wróciłem do restauracji, przypieczętowałem kopertę najbardziej niewinnym pocałunkiem, na jaki mnie było stać, położyłem kartę na stole i wyszedłem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hey! TAKA NIESPODZIANKA ODE MNIE :) Nie dodałam rozdziału w sobotę aby dodac dziś to :) Mam nadzieje, że wam się spodobała. Nowy rozdział będzie pewnie w niedzielę a jak nie to w tygodniu. Pewnie wtorek albo sroda.  Postaram się już nadrobić te stracone rozdziały. I piszcie co myślicie o jednorazówce :)  To do Napisania!

                                                                    ~ Hendersonka


niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 27


Już jestem tym wszystkim wykończony. Łażenie, po ludziach, szukanie po katach miasta, wypytywanie policji... tyle zachodu, ani jednej wskazówki. Ciągły smutek, żal, załamanie. Ani jednej nadziei. Wszystko rozmazane, w nic nie wierzysz, każdy jest podejrzany. Ty przemęczony, zalany łzami siedzisz i nie wiesz co już począć. Najlepszej przyjaciółki nawet znaleźć nie potrafisz. I nachodzą ciebie myśli, czy to nie przez ciebie ona zaginęła. Może najlepiej odpuścić sobie, wziąć sznurek i powiesić się. Pozostawić dziewczynę, przyjaciół, rodzinę z powodu twojego chorego, powalonego umysłu, sumienia. Ciągle się modlisz prosząc o jakiś wskazówki. I po co tu wierzyć w niego, nachodzą ciągle te myśli. Lecz wiem, że któregoś dnia o któreś godzinę on ci pomoże. Wystarczy że mocno uwierzysz w niego. Na pewno ci pomoże, lecz brakuje ci tej prawdziwej, tej mocnej wiary. Siedziałem tak i rozmyślałem o życiu mając założone słuchawki w których leciało A-Team – Eda. Zamiast mnie podnieść na duchu to jeszcze gorzej siebie zdołowałem. Poszedłem do kuchni, chwyciłem batona i usiadłem na blat wzdychając i myśląc co by tu dalej robić. Pochłaniałem się w smaku czekoladowego wafelka i zajrzałem do lodówki. Westchnąłem, była w sumie pusta. W środku jedynie stało mleko i jakaś wędlina..Należało by się przejechać do supermarketu. Pokręciłem dookoła głową, wziąłem oddech i się wyprostowałem. Aż zajęczałem, bo byłem strasznie sztywny. Trochę zaspany doszedłem do drzwi założyłem buty, bordową czapkę i wyszedłem. Zamknąłem drzwi, i schowałem kluczyk w doniczce. Wsiadłem do samochodu odpaliłem go, włączyłem radio i ruszyłem do sklepu. Podczas jazdy nagrałem keeka dla fanów. I o mało co przez to nie zostałem zatrzymany przez policję. Zapowiada się ciekawy dzień. Dojechałem na miejsce po jakieś godzinie. Wstałem, ziewnąłem i poszedłem do sklepu. Wziąłem wózek i wszedłem do środka. Pełno ludzi, harmider jak zwykle. No tak przecież jutro są święta i każdy robi na ostatnią chwile zakupy... Może tez by się u mnie przydało zrobić.. Pomyślałem, ze jak już jestem w sklepie to zadzwonię do chłopaków i kupię też coś dla nich. Po 10 minutach miałem całą listę zakupów. Jestem ciekawy jak ja się z tym wszystkim zabiorę. Pewnie 3 razy będę się tu wracał. Około godziny chodziłem po sklepie szukając produktów.. Nareszcie wszystko co potrzebne znalazłem i wróciłem do kasy. Zapłaciłem, i aż mnie oszołomiła kwota. Dopadnę ich.. Popchałem ogromny i ciężki wózek do mojego samochodu. Ledwo co wszystko się zmieściło. A ja cały się spociłem i byłem zmęczony. To ważyło kilkadziesiąt kilogramów. Zamknąłem bagażnik, i odprowadziłem wózek. Gdy się odwróciłem zobaczyłem znajomą twarz. Ale nie byłem pewien. Podszedłem trochę bliżej, w sumie się zacząłem zakradać. Gdy byłem dość blisko znieruchomiałem. To był Braydie! A a a ale co on tu robi? Przecież go szukaliśmy no i Klary wszędzie a ja go w sklepie znalazłem?! To chore. Uciekłem. Zasapałem się strasznie. Wsiadłem do samochodu i rozmyślałem, co by tu zrobić. Nie pojadę za nim bo przecież mnie zauważy. Pobiec też nie bo nie zdążę. Zadzwonię do wszystkich potem, to było pewne. Tylko teraz jak by tu podejść niezauważonym. Wiem!! Mam genialny, i dziwny plan, ale chociaż mnie nie zauważy. Wysiadłem z samochodu. I upewniłem się czy go zamknąłem. Parę metrów od mojego samochodu, zauważyłem jego BMW. Jaki ciołek, nawet nie potrafi zamknąć samochodu, Na moje szczęście nie zamknął auta i mogłem zrealizować swój plan. Zakradłem się do środka i oczekiwałem, aż przyjdzie. W tym czasie napisałem całej trójce co mają robić.    " Hej, spotkałem Davida. Wiem dziwne. Zakradłem się do jego auta. Słuchajcie, mój telefon można namierzyć przez internet. Namierzcie go za jakąś godzinę czy mniej. Wtedy pewnie będę w tym miejscu gdzie Klara się ukryła. Pod Kauflandem stoi mój samochód z waszymi zakupami, zapasowe kluczyki znajdziecie u mnie w domu, leżą na regale w salonie. OK Braydie przyszedł, POWODZENIA" Mam nadzieje, ze odczytają. No dobra przygoda się rozpoczęła. Trochę się bałem, no trudno, muszę to przeżyć, Prawie zasnąłem, bo strasznie wygodnie mi się leżało, ale David wjechał gdzieś, gdzie były ogromne wyboje normalnie jak drogi w Polsce.. no tak słyszałem. Okropnie. Walnąłem się głową parę razy o dach.. Dziwne że nic nie słyszał. Po jakiś 30 minutach jazdy się zatrzymał. Nareszcie. Ugh,, Poczekałem chwilę i otworzyłem klapę, Wyprostowałem się podskoczyłem i powiedziałem NIGDY WIĘCEJ. Spojrzałem się na telefon była 15. Obyśmy się wyrobili. Bo na 20 mamy być nie wiem czemu w studio. Znalazłem się w lesie. Rozejrzałem się dookoła. Zobaczyłem ze w oddali coś małego się święci. Powoli, i po cichu starałem się podejść. Nie chciałem aby Brayde mnie znalazł. Gdy podchodziłem coraz bliżej, ku moim oczom pokazywał się uroczy drewniany dom. Wziąłem głęboki oddech. Moje serce biło jak szalone. Okropnie się bałem. Wszystko mi drżało. Doszedłem do okna. Przykucnąłem i kątem oka obserwowałem co się w środku dzieje. Nic nie było widać, i nic nie było słychać. Położyłem się na ściółce leśnej i przeczołgałem się do następnego okna. Im byłem bliżej niego, tym coś słyszałem, jakiś krzyki. Gdy do niego doszedłem znów ukucnąłem i przyglądałem się co w środku się wyprawia. W pokoju stał Braydie z Moniką. Boże. Co tu się wyprawia. Co ?! Chwila.. czy oni się nie całują?! No robi się coraz ciekawiej. Ugh.. przestali przysunąłem ucho do ściany i próbowałem się wsłuchać co się w środku wyprawia...
-Breyde! Co cholera zrobimy z tą szmatą?
-Monia.. uspokój się dziś się z nią rozprawimy. Od tygodnia nikt nas nie namierzył. Myślę że to odpowiednia pora aby się jej pozbyć.
-Masz potrzebne rzeczy?
-Jaki rzeczy wystarczy jedna a porządna, schowana i wystarczy jej w odpowiednim momencie użyć kotku. - Wysunąłem głowę. W jego dłoni leżał pistolet. ONI chcieli ja zabić?! O nie.. musimy do tego nie dopuścić. Ale sam nie dam rady. Kurczę kiedyś chłopaki przyjadą. Gdy siedziałem tak skulony usłyszałem, ze coś zaczęło się w środku dziać. Znowu, ukucnąłem i spojrzałem w szybę. Tam była KLARA! W samej bieliźnie.. co ona tam musi przechodzić biedna. Cała we krwi, siniakach. Biedna nie ma siły kompletnie. Snuje się ledwo co. Nie mogłem na to patrzeć. Przeczołgałem się trochę i ukryłem się za drzewem. Chwyciłem telefon i zadzwoniłem do Logana.
-Halo? Słucham?
-Cześć Logan jedziecie już?
-No jedziemy ale znajdziemy się teraz w jakimś dziwnym lesie i nie wiemy czy to dobrze.
-Lesie? A widzicie może takie małe światło w oddali?
-No.. a co?
-Poczekajcie moment. - Oni już tu byli. Super. Zerwałem się i pobiegłem do nich.Na ich widok się strasznie ucieszyłem, aż przytuliłem.
-Yyy,,yyym yy Carlos! Co jest? - James się krzywo na mnie spojrzał.
-Oj sory. Ale już nie mogę. Znalazłem Klarę. Oo widzę że moich samochodem przyjechaliście.
-No twój jest największy. No i Logan swoim przyjechał.
-No ok ok.. Dajcie mi klucze. U mnie w bagażniku na wszelki wypadek leży broń trzeba ją wziąć.
-Broń? Carlos! Ty oszalałeś?
-Nie.. No dobra łapcie to i idziemy odbić Klarę! - Nie wiedzieli co robić.. Musiałem im wszystko najpierw powiedzieć. Tłumaczyłem im około 10 minut bałem się czy nie jest jeszcze za późno. Nareszcie wszystko zrozumieli i podeszli ze mną do chaty. Każdy spoglądał przez okna co się dzieje. Nic nie było widać ani słychać. Dziwne.
-No witajcie chłopcy! - Zrobiłem wielkie oczy, moje serce zaczęło znów szybko bić. Bałem się spojrzeć za siebie. Wziąłem głęboki oddech. Odwróciłem twarz. Za nami stała Monika z jakimiś gośćmi napakowanymi.
-YY. chłopaki no to yy co robimy? - Kendall wyraźnie się bał.Sami nie wiedzieliśmy co zrobić.
-No to ,,. takie jedno słowo.. WIAAĆ! - Logan jak to powiedział to od razu im uciekliśmy. Oni gdzieś po lesie a ja wtargnąłem do domu.
-A kogo tu z lasu przywiało? Hmm
-Braydie! Puść Klarę bo pożałujesz! - Trzymał ją a raczej ściskał wielkim sznurem jej ręce aż leciała jej krew. Widziałem ze mówi Pomóż ale nie miała siły nawet krzyknąć. -Coś ty jej zrobił?
-Haha ja nic. Tylko ją głodziłem i biłem.. czy to takie złe? - Do oczy napłynęły mi łzy.. ale musiałem, się powstrzymać i ją uratować jakoś. Chciałem już do niego podbiec i go uderzyć z pięści, lecz zatrzymał mnie jego ochroniarz. Przyprowadzili resztę chłopaków których też łapali, nie sory.. nie ma Logana. A gdzie ten się schował?
-Panie mamy ich. Co z nimi mamy zrobić?
-Nie przydadzą mi się do niczego zabić ich! -
-Co co co co? Nie nie możecie tego zrobić?
-O taak Kendallu możemy! Chłopaki! Do sali tortur! - Zaczęliśmy się wydzierać i bronić się, lecz nic to nie dawało..
-ZOSTAWCIE ICH W SPOKOJU! - Cholera jasna Logan żyje!
-Logan ratuj!
-No spoko – W dłoni trzymał pistolet, bez chwili namysłu zastrzelił dwóch ochroniarzy, reszta nas puściła i odbiegli z piskiem.
-Logan! Ty zwariowałeś! Pójdziesz za to siedzieć!
-Nie pójdę.. zobaczycie. No ratujemy Klarę! Braydie z nią uciekł! - Rozdzieliliśmy się. Ja poszedłem z Loganem a James z Kendallem.My szukaliśmy ich po domu a oni po lesie. Biegaliśmy po schodach jak opętani, nikogo nie było. Została nam tylko piwnica. Zbiegliśmy na dół. Cisza.. ciemność wszędzie ogarniała nas i nagle krzyk. Szybko ruszyliśmy parę razy się wywróciliśmy ale dobiegliśmy.
-ZOSTAW Klarę w spokoju!! Puść ją! Nie widzisz jak ona cierpi!
-Haha Co? Wy serio myślicie, ze ona przeżyje? Zaraz będzie po niej jak i po Was!
-Carlos co zrobimy.
-Mam pomysł ale dawno już tego nie robiłem – Pomyślałem, ze użyję tek-won-do. Wziąłem rozmach i kopnąłem go w twarz.
-WOOW Carlos nie spodziewałem się tego. Klara ! - Podbiegliśmy do niej wzięliśmy ją na ręce i uciekliśmy. Po chwili usłyszeliśmy strzał a za nami szli Kendall z Jamesem,
-Ej co się stało?
-James postrzelił Monikę przez przypadek a ja załatwiłem Bradydiego. - Nie wiedziałem co powiedzieć ale wiedziałem jedno.
-No dobra uciekamy stąd! Trzeba zawieść Klarę do szpitala i zadzwonić po gliny. - James zadzwonił po policję a my ostrożnie przenieśliśmy Klarę do samochodu.
-Kochanie dobrze się czujesz? - Logan ją czule zapytał i pocałował w policzek.
-Taa. Taak..Lllogan – Ledwo wypowiedziała te słowa i zamilkła

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

PRZEPRASZAM WAS BARDZO! Nie byłam tu 3 tygodnie :( Tak mi przykro przepraszam że zaniedbałam ten blog.. Chyba z tym skończę. Pewnie większość z Was już go nie czyta i o nim zapomniała przeze mnie.. Przepraszam :( Już teraz obiecuję, ze rozdział będzie co tydzień.. przynajmniej się postaram.. wybaczcie mi ..